Szlakiem szczecińskich jezior...

Czwartek, 21 kwietnia 2016 · Komentarze(5)
Kategoria Szczecin
Uczestnicy
W czwartek po pracy wybraliśmy się z Dawidem na wycieczkę po Szczecinie. Mój rower już tam stacjonował, wskoczyłam w rowerowe ubranie i wyruszyliśmy w piękne okolice przyrody. Bardzo lubię Warszewo, tym razem Dawid pokazał mi urokliwą część tej dzielnicy, z willami i małymi uliczkami. 
Dojechaliśmy w okolice Arkonki, tu też jest pięknie. I już tak zielono... Zatrzymaliśmy się nad jeziorkiem o wdzięcznej nazwie Jezioro Goplany. Pamiętam Goplanę jako jedną z głównych bohaterek dramatu J. Słowackiego pt: Balladyna. To królowa jeziora Gopła, zamieszkująca szklisty pałac na jego dnie... A Jezioro Goplany (do 1945 niem.Sand See)  to staw położony w północno-zachodniej części miasta (Park Leśny Arkoński), w dzielnicy Głębokie, w sąsiedztwie kąpieliska miejskiego Arkonka. Tymczasem my przysiadamy sobie pod pochyłym drzewem nad tym akwenem wodnym, delektujemy się popołudniowym słońcem i zabawami dzikiego ptactwa. Kaczki zadowolone z wiosny, zataczają kółka nad wodą, nurkują w niej co rusz i dosłownie popisują się przed przypadkowymi widzami. Ten spektakl oglądamy blisko siebie siedząc, zauroczeni naturą. Obok jakaś starsza pani wygrzewa się i czyta jakieś czasopismo. A poza tym żywego ducha.  Jest cicho i spokojnie... Odpoczywamy od pracy i od miejskiego zgiełku.
Trzeba jechać dalej. Tym razem kierujemy się nad kolejny akwen, Jezioro Głębokie. 
Jezioro Głębokie © Agnes
Jezioro Głębokie (niem. Glambeck See), jezioro w granicach Szczecina w północnej części dzielnicy Zachód, w dolinie u podnóża Wzgórz Warszewskich na terenie Puszczy Wkrzańskiej. Nad południowym brzegiem jeziora znajduje się popularne kąpielisko miejskie. Jezioro jest zbiornikiem bezodpływowym położonym w polodowcowej rynnie, zasilanym jedynie przez opady atmosferyczne i wody podziemne. 
Wokół jeziora wytyczono popularny szlak spacerowo-rowerowy (oznaczony czerwonymi znakami) "Wokół Jeziora Głębokiego" o długości około 6 km. Rozpoczyna się na południe od jeziora, w obszarze pętli tramwajowej "Głębokie", prowadzi przez leśne parkingi z wytyczonymi miejscami do palenia ognisk i grillowania przy drodze w kierunku Wołczkowa i nad brzegiem jeziora, otacza jezioro i kończy się przy ul. Kąpieliskowej na osiedlu Głębokie. Możemy na nim podziwiać m.in. pięć pomnikowych dębów szypułkowych o obwodzie 280-305 cm zwanych Brytyjczykami oraz buk o nazwie Upiór. Wspaniale się jedzie tym leśnym duktem wokół jeziora. Ponieważ jest późne czwartkowe popołudnie, niewiele osób spaceruje tę drogą, więc jedziemy bez przeszkód. Robimy rundkę wokół zbiornika, mały odpoczynek na małej plażyczce z miejscem wyznaczonym na ognisko.
Nad jeziorem Głębokie © Agnes
Dawid robi jeszcze zdjęcia pięknych i bajkowych terenów wokół jeziora.
Powoli wracamy do miasta. Ale jeszcze jedziemy lasami, znów mijamy Arkonkę. Zatrzymujemy się na chwilę, bo Dawid postanowił odwiedzić sowę mieszkającą w okolicy. Rozgląda się za znajomym drzewem, wypatruje i rozczarowany wraca na rower. Sowy dziś nie ma. Głośno zastanawia się, co się mogło z nią stać, ale pocieszam go, że prawdopodobnie gdzieś sobie poleciała i wróci. Albo... poznała fajnego pana Sowę i wyprowadziła się z kawalerki na M4 ;) 
Powrót lasem © Agnes
Wkrótce dojeżdżamy na osiedle Dawida, ale tam jeszcze lawirujemy wąskimi uliczkami, zabudowanymi szeregowcami z przydomowymi ogródeczkami. Fajnie byłoby tak mieszkać. Niby miasto ale tak spokojnie, cicho, ładnie. Dawid pokazuje mi ciekawostkę. Hotel dla owadów. To mały ul, w którym mogą przebywać dzikie zapylacze. Powstał w ramach kolejnej odsłony kampanii „Przychylmy pszczołom nieba”, Greenpeace zbuduje w Szczecinie 7 hoteli dla pszczół samotnic i innych dziko żyjących owadów zapylających. Projekt jest efektem zorganizowanej jesienią 2013 roku akcji społecznej Greenpeace „Adoptuj Pszczołę”, podczas której, dzięki wsparciu tysięcy osób z całej Polski, udało się zebrać fundusze na ustawienie 100 hoteli dla dzikich zapylaczy w kilkunastu miastach Polski. Kampania „Przychylmy pszczołom nieba" ma na celu zwrócenie uwagi na problem wymierania pszczół miodnych i dziko żyjących owadów zapylających. Szczytny cel. Bez pszczół nie ma życia na Ziemi.
Jesteśmy pod domem Dawida. Pakujemy mój rower do alfy, słodki całus na pożegnanie i wracam do Polic, do dzieci. Ale w głowach naszych już narodził się kolejny pomysł na wspaniałą wycieczkę rowerową. Oby tylko nie padało...

Lecący żuraw

Czwartek, 14 kwietnia 2016 · Komentarze(3)
Kategoria Niemcy
Uczestnicy
Jak to w sobotę, czas wolny, więc wybieramy się z Dawidem na rowerki. Niebo zachmurzone, ale nie jest źle. Jak najczęściej bywa Dawid przyjechał po mnie i znów ten sam rytuał, czyli pakowanie rowerów do auta i jedziemy do Kołbaskowa. Po drodze zaczyna kropić, Dawid wróży z kropek na szybie czołowej, że może być gorzej, ale ja uspokajam swojego wróżbitę, że pewnie na tych kropkach się skończy.
W Kołbaskowie parkujemy i wsiadamy na nasze jednoślady. Mijamy zieleniące się pola, gdy nagle w euforii pokazuję Dawidowi stado żurawi. Wspaniale to wygląda, Dawid stara się szybko uwiecznić to na zdjęciu. Coś tam zamarudził i znudzone czekaniem ptaki... poszły sobie. Widać tylko w oddali "peryskopy" czy ich główki, do zdjęcia się nie nadają. Ale się śmiałam z Dawida!
Miało być stado żuirawi © Agnes
Przy okazji jednak pochwaliłam jego nowiutki pokrowiec na aparat fotograficzny, już nie musi go taszczyć w reklamówkach z Lidla czy w torbie na piwo. W końcu to torba-lodówka na piwo. Oddajmy cesarzowi co cesarskie a Bogu co boskie. Tak mi się jakoś dziwnie skojarzyło...
W drodze © Agnes
Kierujemy się na Szlak Orła Bielika, jest to szlak rowerowy. Wjeżdżamy w bajkowy las. choć pełen wyrębu. Wygląda to raczej nieciekawie, zwalone drzewa, gałęzie... jakby tornado przeszło. Dawid twierdzi, że PIS dorwał się do lasu, zamiast je chronić - wycina.
Mży i Dawid ciągle powtarza, żebyśmy wracali do samochodu i do domu, ale ja się nie poddaję i dzięki mnie jedziemy dalej. Niestety, przed nami spore wzniesienie ale ja mam mroczki przed oczami i prowadzę rower pod górę a mój towarzysz dzielnie pedałuje i zdobywa szczyt!! Brawo!!
Chwila oddechu i możemy jechać dalej. Dawid upiera się, żeby wracać, ale ja stanowczo protestuję! Nie! Przede mną Gryfino i obiecana pizza ;)
Dojechaliśmy do wsi Pargowo, w którym znajdują się malownicze ruiny kościółka z XIII wieku. Wieś po raz pierwszy wzmiankowana w 1240 r. Do miejscowości prowadzi wąska asfaltowa droga, która we wsi obsadzona jest starymi dębami. W Pargowie przeważają głównie stare, poniemieckie wiejskie domy. Budowla została wzniesiona z głazów narzutowych i kwadr granitowych o różnym stopniu obróbki (dokładnie obrobione są kwadry w obramieniach portali, okien i narożników). Na ścianie szczytowej świątyni zachował się herb rodziny von Blumennthal. Na szczycie wschodnim przetrwała dekoracja w kształcie dwóch blend ostrołukowych ze ślepą rozetą pośrodku.Kościół funkcjonował nieprzerwanie do 1945 r. Po II wojnie św. popadł w ruinę. To smutne rezultaty wojennej zawieruchy. Teren dookoła pokryty jest bluszczem, wkraczam tam jak do zaczarowanego ogrodu aby z bliska przyjrzeć się zrujnowanemu zabytkowi a Dawid robi zdjęcia.
Ruiny w Pargowie © Agnes
W sąsiedztwie, ale już po drugiej stronie granicy znajduje się wieś Staffelde. Tu Dawid pokazuje mi kolejną historyczną ciekawostkę - prehistoryczny kamienny kurhan. To  rodzaj mogiły w kształcie kopca o kształcie stożkowatym lub zbliżonym do półkolistego, z elementami drewnianymi, drewniano-kamiennymi lub kamiennymi, w którym znajduje się komora grobowa z pochówkiem szkieletowym lub ciałopalnym. Chcę pamiątkowe zdjęcie. I mam:
Kamienny kurhan w Staffelde © Agnes
Dojechaliśmy do mostu w Mescherin a stąd prosta droga do Gryfina i pizzy! Ale nie ma to tamto. Jeszcze zaliczamy wieżę widokową o nazwie "Lecący żuraw", z której rozciąga się malowniczy widok na lasy i rozlewiska Odry. Odczuwam lęk przestrzeni i wysokości, wieża jest naprawdę wysoka. Ale jest pięknie...
Na wieży widokowej © Agnes
No to jadymy do tej pizzerii. Droga nieznośnie się dłuży... Mijamy drugi most i wjeżdżamy do Gryfina.
Chwalę Dawida, że jest zawsze taki zorganizowany i przed wycieczką zaplanował ucztę w jednej z gryfińskich pizzerii. Jeszcze próbuję się przekomarzać co do wielkości pizzy, ale ustalamy (wspólnie??!! ;) że zamawiamy średnią. Pizza jest... przepyszna!!! Polecamy więc wszystkim Pizzerię "Na Deptaku". Przy okazji podziwiamy budowlę kościoła na rynku, jest naprawdę imponujący.
Pizza "Na Deptaku" © Agnes
Po małym obżarstwie wyruszamy w drogę powrotną aby dojechać do Mescherin. To urocza miejscowość, podziwiamy domeczki i piękne zadbane ogródeczki, klombiki, ozdoby i ogólny schludny wygląd posesji i ład. No tak, Ordnung muss sein ;)
Droga wije się przez pola, już w zeszłym roku pokonywaliśmy ją wspólnie w 30 stopniowym upale. Dawid pragnie uchwycić to piękno nas otaczające a ja wsłuchuję się w beczenie owieczek na niedalekim wzgórzu. Śmieszy mnie to, brzmi to wesoło i radośnie a Dawid patrzy na mnie z czułością...
Droga powrotna do domu © Agnes
W drodze powrotnej zaczyna znów padać i to dość mocno. Ale z uśmiechem na twarzy pokonuję kolejne kilometry. Zbliżamy się do autka. Czuję zmęczenie, ale takie pozytywne, kolejna wycieczka z moim Dawidkiem udana, pomimo pogody w kratkę...


Rowerowa niedziela

Niedziela, 3 kwietnia 2016 · Komentarze(7)
Kategoria Szczecin
Uczestnicy
W niedzielę po południu postanowiliśmy pojeździć trochę z Dawidem. Z początku trasa miała być dłuższa i zahaczyć nawet o Skarbimierzyce, ale plan się ten jednak nie powiódł i skończyło się na 18 km na Jasnych Błoniach. Ale po kolei.
Przyjechał Dawid do Polic i stąd ruszyliśmy autem z rowerem do Szczecina, aby z pod jego domu wystartować. Było słonecznie i dość ciepło, taka pogoda cieszy i wreszcie mogliśmy pooddychać świeżym powietrzem. Hmmm, trudno mówić w Szczecinie o świeżym powietrzu, ale wkrótce opuściliśmy miasto i jechaliśmy leśnymi drogami. Byłam zachwycona trasą, ale jednocześnie rozczarowana szczecińską Gubałówką, którą mijaliśmy. Jakaś taka zaniedbana, nie tak sobie wyobrażałam miejsce zimowych sportów mieszczuchów, którym za daleko do prawdziwych stoków. Na zboczu leżały jeszcze płaty śniegu,  choć wszędzie dokoła zaczyna zielenić się przyroda.
Chwila postoju przy strumyku zwanym Osówką i jedziemy dalej.  Dawid pokazuje mi swoje ulubione i faktycznie urocze miejsce i nawet pstryka mi fotkę ;)
Przy Osówce © Agnes
Pedałujemy rano, bo już za chwilę, już za chwileczkę czeka nas ognisko i pieczenie kiełbasek. Dawid zaopatrzył nas w prowiant, jak zawsze zadbał o najdrobniejsze szczegóły, aby nam było przyjemnie.
Dojeżdżamy do Polany Harcerskiej, na której dość sporo ludzi. Nie dziwimy się, przecież jest tak przyjemnie. Ognisko pod daszkiem już płonie, zadbała o to młodzież racząca się kiełbaskami i piwem, a my dinozaury (Dawid śmie nas nawet nazywać mamutami ;) dosiadamy się na troszkę.
Na Polanie Harcerskiej © Agnes
Są nawet gotowe kijki, więc śmiało nabijamy po dwie kiełbaski a Dawid wyciąga z plecaka te "najdrobniejsze szczegóły".
Zacny trunek © Agnes
Kiełbaski są naprawdę pyszne, przypiekam je w ogniu i nagle... jedna ląduje w ognisku. Słyszę urocze buuuu z ust naszych tymczasowych towarzyszy ale ja ze śmiechem ratuję sytuację i wyciągam kiełbaskę z popiołu. Chyba jest jeszcze smaczniejsza, trochę chrzęści między zębami ale czy właśnie o to nie chodzi? Dawid co prawda mnie ostrzegał, i twierdzi, że go nie słucham. Słucham go a jakże, nawet nie wie jak bardzo.
Smaczne kiełbaski © Agnes
Po obfitej uczcie jedziemy dalej. Zażądałam, żebyśmy pojechali do Parku Kasprowicza i na Jasne Błonia bo mam ochotę wreszcie zobaczyć słynny kobierzec krokusów. Plany, jak pisałam wcześniej były trochę inne, ale dochodzimy do wniosku, że jest trochę późno i nie damy rady jeszcze pojechać do Skarbimierzyc. Ale innym razem bardzo chętnie tam pojadę.
Poza tym słońce trochę zaszło i powiało chłodem. Zatem meta to Jasne Błonia, gdzie siadamy na wolnej ławczce i w milczeniu odpoczywamy...

Po drugiej stronie granicy

Niedziela, 20 marca 2016 · Komentarze(6)
Kategoria Niemcy
Uczestnicy
Nastała sobota. Z początku nic nie zapowiadało słoneczka, było nawet dość chłodno, ale z czasem zza chmur wyjrzało słońce. Hurra!! Na dziś mamy zaplanowaną wyprawę rowerową z Dawidkiem! Nareszcie! 
Najpierw musiałam spełnić jeden poranny sobotni  obowiązek, a potem już przez 11.00 byłam gotowa na rower. Dawid przyjechał po mnie, zapakowaliśmy rowery, pyszne bułeczki z rybką i dodatkami (to nasza namiastka "fishbuły", ale równie smaczna), herbatkę w termosie i wyruszyliśmy do Blankensee. Mimo słońca było dość chłodno, ubraliśmy się na cebulki, Dawid ma nawet taką fajną czapeczkę rowerową, w której wygląda jak nuncjusz papieski i zawsze się z tego śmiejemy jak ją zakłada. Ja czapki nie miałam, ale wzięłam sobie taką chustę na szyję i wymyśliłam sobie patent, aby mi nie było zimno w głowę i uszy. Bo nic tak nie psuje komfortu jazdy jak ból ucha od wiatru i chłód w głowę. Poniżej mój wynalazek, który bardzo spodobał się Dawidowi ;)
Ja i moja moda rowerowa © Agnes
Byłam trochę zmęczona po porannym gruntownym sprzątaniu ale gdy tylko wsiadłam na rower i zaczęłam pedałować, całe zmęczenie uszło. Wspaniale rower pracuje po zimowym serwisowaniu. 
Jedziemy. Znów mijamy znajome miejsca, tak dawno nie widziane. Widoki w Meklemburgii są naprawdę piękne. O każdej porze roku. Narazie mijamy ścierniska i pola zaorane, za kilka tygodni wzejdzie zboże i wszędobylska kukurydza, drzewa będą zielone, będzie pięknie... Na polu goszczą się żurawie, gdzieś dalej widać umykające sarny. Delektujemy się takimi chwilami i widokami.
Pampsee © Agnes
W miejscowości Rotenklempenow robimy postój. Na naszej ławeczce pod daszkiem. Mówię Dawidowi, że mamy "nasze" miejsca. To tak cieszy. Pijemy herbatkę, jemy bułeczki z rybą i trzaskamy sobie fotki. Jest cicho, wokół żywego ducha i tylko My i nasze rowery jak wierne rumaki czekają, aż popedałujemy dalej. No to jedziemy...
Kolejne miejsce postoju to Loecknitz. Już byliśmy tam nieraz. I nagle... mam niebywałą okazję przetestować kask na mojej głowie. Czy jest lepszy od berecika. Chcąc wjechać na drogę rowerową wyodrębnioną z chodnika, źle obliczam trajektorię trasy i robię wspaniałego fikoła z rowerem i lecę jak długa. No nie o to mi chodziło. Jęczę z bólu, Dawid podnosi ze mnie rower i martwi się o mój bark. Na szczęście i kask okazał się godny berecika, bark cały ale kolano strasznie boli. Na jednej i drugiej nodze robią się dwa duże krwiaki. Po za tym żadnych obrażeń. Nawet rower nie ucierpiał. Powoli gramolę się na rower i pomimo stłuczenia kolan jadę dalej. Podczas jazdy nie bolą. Ufff...
W znajomym Netto zaopatrujemy się w piwo (bo w Niemczech jest dozwolone podczas jazdy na rowerze) i znów pomykamy w nasze miejsce, tj. nad jezioro, gdzie odpoczywamy i popijamy złoty płyn. Lekko kuśtykam, kolano boli, gdy się zastanie. Pokazuję Dawidowi moje krwawe rany ;)
Jezioro,Loecknitz © Agnes

Odpoczynek na łódce © Agnes
Dawid i piffko © Agnes
Czas wracać w stronę auta. Przed nami jakieś 10 km. Wracamy trasą urozmaiconą w liczne pagórki, więc raz pniemy się w górę a raz szybko pędzimy w dół. Ale przed nami jeszcze jedno miejsce, gdzie już byliśmy w zeszłym roku. To wieś Gorkow, gdzie czas się zatrzymał w miejscu dwa wieki temu. Pędzimy do naszych znajomych świnek, ale jestem zawiedziona. Nie ma ani jednej... Zjedzone??? Za to są kozy, które z początku zaciekawione moją osobą, zaraz gdzieś obie idą. Szkoda. Za to miłe kotki podchodzą do nas. Dawid kotków nie lubi a ja bardzo. Mruczą sobie, gdy je głaszczę i drapię za uszkiem. Hmm, znam kogoś kto też tak mruczy z zadowolenia ;)
W Gorkow © Agnes

Kotki w Gorkow © Agnes
Trzeba jechać dalej. Dawid jeszcze musi iść do pracy. Dojeżdżamy do auta, pakujemy rowery do środka i pozytywnie zmęczeni, wspominając dzisiejszy dzień, wracamy do Polic. To był NASZ dzień, tylko NASZ...

Dzień Kobiet na dwóch kółkach

Sobota, 5 marca 2016 · Komentarze(4)
Kategoria Szczecin
Z wielkim opóźnieniem, ale w końcu postanowiłam opisać Rowerowy Rajd z okazji Dnia Kobiet zorganizowany 5 marca po raz piąty przez Madbike w Szczecinie, sklep rowerowy. Ja na takim rajdzie znalazłam się po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni.
Przyjechałam do Szczecina na miejsce startu, czyli na Jasne Błonia, pod Pomnik Czynu Polaków. W plecaczku dźwigałam kilka puszek i suchą karmę dla piesków i kotków ze szczecińskiego TOZu. Taki fajny gest od cyklistek dla bezdomnych zwierzątek domowych. 
Start pod Pomnikiem Czynu Polaków na Jasnych Błoniach © Agnes
Na miejscu już była liczna grupa rowerzystek a ich rowery ozdobione były sztucznymi bądź prawdziwymi kwiatami. Pięknie... Na miejsce podjeżdżało coraz więcej kobiet i dziewcząt. Nie brakowało nawet dzieci. Pogoda mogła być nieco lepsza, było dość chłodno ale na szczęście nie padało. Na starcie nie brakowało też licznych fotografów i fotoreporterów a także telewizji, którzy mieli relacjonować naszą wycieczkę.
Na starcie na Jasnych Boniach © Agnes
Ponieważ przybyłam jako pierwsza z dwudziestu uczestniczek, otrzymałam pamiątkową plakietkę. Ale największą niespodziankę zrobił mi Dawid, który przybył z Kacperkiem na miejsce startu, dać mi całusa na drogę i zrobić kilka fotek. A mój kochany kibic Kacperek wręczył mi paczuszkę moich ulubionych M&msów i też dał całusa na drogę. Ale było mi miło, nie spodziewałam się, że podjadą na Jasne Błonia. Ja uwielbiam miłe niespodzianki! Dawid pokazał mi kilka osób z Bikestats, między innymi sympatycznego Trendixa, który przywitał się ze mną tak, jakbyśmy znali się od dawna. Robił też po drodze wiele zdjęć.
Z moim małym kibicem Kacperkiem © Agnes
W końcu, po przedłużonym czasie zbiórki, po przemowie organizatorki i pamiątkowym zdjęciu wyruszyliśmy. Sporo na było, nad naszym bezpieczeństwem czuwali panowie w odblaskowych kamizelkach, tzw. funkcyjni. 
Jechaliśmy przez Park Kasprowicza, fantastyczna trasa. Spotkałam kilka znajomych koleżanek, po drodze, pedałując, zamieniłam z każdą kilka słów. Potem przez las pojechaliśmy na Głębokie, gdzie czekały na nas kolejne uczestniczki. Stamtąd dalej trasa prowadziła do Gospody Lawendowej w Tanowie. 
Po 11 km dojechałyśmy na metę. Tam już płonęło dla nas rozpalone ognisko, w Gospodzie czekała kawa, herbata i ciasto za symboliczne pieniądze. Można też było zjeść pyszny żurek, kiełbasę z grilla lub hamburgery. Ponieważ było trochę chłodno, taki poczęstunek cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem. Atmosfera była bardzo przyjemna, poznałam kilka przemiłych osób, wymieniałam się doświadczeniami jako cyklistki i z chęcią wysłuchałam innych osób.
Na mecie w Lawendowej w Tanowie © Agnes
Następnie zrobiła się wielka kolejka po gadżety ufundowane przez organizatorów. Wybrałam sobie plecaczek w kolorze lawendy i ręczniczek do twarzy, także w tym samym kolorze.
A potem zachęcono to uczestnictwa w zumbie. Fantastycznie, dawno nie tańczyłam! Ponieważ pierwszy układ do piosenki Shakiry znałam na pamięć, chętnie poruszałam bioderkami. Popatrzyłam jeszcze, jak uczestniczki rajdu świetnie tańczą kolejne układy...
Zumba w wykonaniu cyklistek © Agnes
I w końcu postanowiłam wrócić do domu. Moje koleżanki upłynniły się wcześniej, więc wracałam z Tanowa do Polic sama, trochę pod wiatr. Ale bardzo zadowolona! Do zobaczenia za rok!!!!

Wiosna, wiosna ach to ty...

Niedziela, 28 lutego 2016 · Komentarze(5)
Kategoria Police
Uczestnicy
Prawdopodobnie nadchodzi wiosna... W piękną słoneczną sobotę wybrałam się więc na rower. Rower... po serwisowaniu, śmiga jak pszczółka. Cichutko, jak nowy. Jestem zadowolona. Do tego na głowie, piękny kask rowerowy. Prezent od Dawida ;) Teraz czuję się jak rasowa cyklistka. 
Obieram kierunek na Zakłady Chemiczne. Jestem dość ciepło ubrana, w dodatku świeci słońce i jet naprawdę bardzo przyjemnie. Pedałuję sobie raźno i cieszę się z życia. Po drodze mijam liczne krzewy, drzewa, jeszcze bezlistne, jeszcze zimowe, ale już na jednym zauważyłam liczne zielone pąki, a na innych tzw. "bazie kotki". Zachwycam się tym widokiem, bo to już oznaki prawdziwej wiosny! Cieszę się, bo dni coraz dłuższe i będzie coraz cieplej. A co za tym idzie, więcej wycieczek rowerowych!
Zielone pączki na drzewach © Agnes
Dziś ta moja jest samotna, niejednokrotnie chcieliśmy z Dawidem pojeździć razem, bo albo padał deszcz, albo praca stała na przeszkodzie. Pola zaczynają się delikatnie zielenić, bacznie obserwuję przyrodę, czy faktycznie budzi się do życia.
Dojechałam do Pomnika Ofiar Faszyzmu 1939-1945 w Trzeszczynie. Trzeszczyn jest to wieś o rodowodzie średniowiecznym, pierwsze wzmianki o jej powstaniu pochodzą z 1276 r., od końca XIII w. należała ona do klasztoru w Tatyni, natomiast w wieku XIV przeszła w prywatne ręce. Na początku XVII w. wieś doszczętnie zniszczył wielki pożar. W 1938 r. jeszcze przed wybuchem II wojny światowej w Trzeszczynie zaczęto budować obóz dla przymusowych robotników fabryki benzyny Hydrierwerke Pölitz, tam podczas wojny zmarło ok. 13 000 osób z powodu wycieńczenia, ciężkiej pracy i chorób lub po prostu zostało zamordowanych. Dla upamiętnienia tych ofiar w 1967 r. odsłonięto Pomnik Ofiar Faszyzmu na Ziemi Polickiej, którego autorem jest Mieczysław Welter.
Pomnik Ofiar Faszyzmu w Trzeszczynie 1939 1945 © Agnes
Pomnik jest w znacznym stopniu zniszczony przez erozję i wpływ kwasów z pobliskiego kombinatu. Odnowienie byłoby wskazane, lecz autor dzieła zapewne jest już w słusznym wieku, a prawa autorskie jeszcze nie wygasły. Samodzielnie podjęcie decyzji o rewitalizacji jest więc niemożliwe. Postaci są symbolem tragicznych czasów, teraz, nadszarpnięte zębem czasu, prezentują się jeszcze smutniej.
Powoli wracam do domu. Ale na ulicy Tanowskiej, jeszcze mały uskok w las i szybciutko znajduję się na ulicy Wróblewskiego. Na osiedlu, na którym mieszkałam 11 lat. Mam sentyment do tego miejsca. Mijam szkołę podstawową, którą mile wspominam i już Siedlecką pędzę do domu... Zadowolona i pełna endorfin...
A dziś, w niedzielę, znów ta sama trasa. Ale jakże przyjemniej, bo z moim towarzyszem Dawidem. Razem zawsze przyjemnie, nawet jeśli trasa nudna. Bo z Dawidem nudno nie jest. Jedziemy obok Zakładów Chemicznych. Dawid zauważa tablicę upamiętniającą 40 lecie odzyskania ziem, na co reaguje emocjonalnie, tłumacząc, że te ziemie przed wojną nigdy nie były polskie. Więc to nie odzyskanie a zdobycie.
Przy Zakładach Chemicznych "Grupa Azoty" © Agnes
Jadąc dalej, na polu zauważamy żurawie. Pięknie kroczą, dopóki Dawid nie chce im zdjęcia z bliska zrobić. Skrada się po cichu, choć mu podpowiadam, żeby raczej podchodził na czworaka. Nie chce. I rezultat jest taki, że żurawie z wielkim krzykiem odlatują na skraj lasu. Ale jakieś zdjęcie udało się zrobić.
Gdzieś w polu 

Jedziemy dalej. Znów postój przy pomniku w Trzeszczynie, Dawid strzela fotki a ja częstuję gorącą herbatą z termosu. Jest już po 16.00, robi się chłodniej ale herbata przyjemnie rozgrzewa i chłód nam niestraszny. 
Gorąca herbatka © Agnes
Pedałujemy raźno pod mój dom, Dawid pakuje rower do auta i odjeżdża do domu a ja pędzę z rowerem do siebie. Cieszę się, że udało nam się troszkę pojeździć. 
Nasz trasa



Nocny Rajd z Pochodniami

Piątek, 5 lutego 2016 · Komentarze(2)
Kategoria Police
Witajcie! Chciałabym dziś opisać rajd pieszy choć zorganizowany przez Policki Klub Cyklistów "SAMARAMA". Tym razem klub wybrał się na pieszą wędrówkę późnym wieczorem po polickich kniejach. Niesamowita przygoda, zwłaszcza dla moich synów: 13letniego Arkadiusza i 8 letniego Jakuba. 
My na zbiórce © Agnes
Godz. 19.00. Zbieramy się w umówionym miejscu. Jest nas spora grupa, także dzieci. Niektórzy zaopatrzeni w latarki, inni zdecydowali się na pochodnie. My też. Wiesław Gaweł, organizator wyprawy dał znać by odpalić pochodnie i ruszamy w stronę ciemnego lasu...
Prowadzi nas przewodnik z latarką, którego ledwo widać, towarzyszy mu sympatyczny piesek. Nasze pochodnie płoną jak szalone, to nie są zwykłe ogrodowe pochodnie bambusowe lecz prawdziwe, ręcznie robione. To prezent od Dawida, który niestety nie mógł być  nami na rajdzie, ponieważ wyjechał z synkiem do Leverkusen, do swojej siostry.
Idziemy dziarskim krokiem wzdłuż strumyka, dookoła nic kompletnie nie widać, patrzymy pod nogi, by nie "wyrżnąć orła" na wystających korzeniach. W tle słychać rozmowy, niestety, nikt  nie chciał śpiewać ;)
Arek i Kuba z pochodniami © Agnes
Moje chłopaki odważnie wędrują za mną i niczego się nie boją. A las nocą wygląda naprawdę tajemniczo i trochę groźnie; nie chciałabym się w nim znaleźć sama. Kuba straszy Arka Slenderem, ja sobie przypominam Blair Witch Project. Brrrr, lepiej nie myśleć o horrorach w takim miejscu. Ale fajnie jest. 
Pierwszy przystanek jest pod Dębem Samotnik. To dąb na rozdrożu dróg, rosnący jako jedyny (stąd nazwa) na południowo-wschodnim skraju Polany Siedlickiej w Puszczy Wkrzańskiej, przy szlaku czerwonym. Na drzewie tym znajduje się kapliczka.
Pan Gaweł opowiedział ciekawą legendę związaną z tym drzewem, o tej porze dnia raczej makabryczną bo o wisielcu, który zakończył swoje życie z powodu nieszczęśliwej miłości. Powiesił się na długiej lince, więc gdy go w końcu odnaleziono, był do połowy zjedzony przez dziki. 
Kapliczka na tym dębie wisi już druga. Pierwszą zniszczyli wandale. Pamiętam, gdy na rowerach przyjechaliśmy z Dawidem w to miejsce i odpoczywaliśmy na ławeczce pod dębem.
Uczestnicy rajdu © Agnes
Ruszamy dalej. Schodzimy wąwozem w dół szlaku, musimy przeskoczyć wąski strumyk, nazywany Grzybnicą. Co prawda teren jest grząski, ale każdemu udaje się bez przeszkód przeskoczyć. Ruszamy dalej Doliną Grzybnicy. Z naszej prawej strony ciemna przepaść, w dole szumi woda. W dzień teren wygląda fantastycznie, zwłaszcza wiosną, a teraz wieczorem, gdy jest ciemno, to widać tylko czarną otchłań. Poznaję trasę, po której jeździłam z Dawidem na rowerach, na tych wystających kamieniach przewróciłam się i złamałam błotnik. To był wtedy survival!
Wreszcie dochodzimy do jezdni przecinającej las i czekamy aż przejadą auta abyśmy mogli przejść. Traf chciał, że jechał radiowóz i zablokował ruch aut abyśmy mogli swobodnie przejść. Fajny gest, tym bardziej, że nie przechodziliśmy po pasach.
Dochodzimy do kolejnego ciekawego miejsca, wzdłuż Strugi Przęsocińskiej. Zatrzymujemy się na drewnianym mostku, przez który niegdyś można było dość do nieistniejącej już dziś restauracji Komarzy Młyn (Mückenmühle). Mścięcino, przed II Wojną Światową pełniło rolę miejscowości rekreacyjnej ze stosowną bazą dla turystów i kuracjuszy. Sprzyjała temu zwłaszcza dogodna lokalizacja kolei, która dowoziła złaknionych atrakcji mieszkańców Szczecina wprost do wrót parku. Po wojnie nic z tego nie pozostało, po Komarzym Młynie pozostały jedynie gruzy...
Dochodzimy wreszcie do samego Mścięcina, które dawniej były odrębną od Polic miejscowością zabudowaną licznymi willami. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy dwóch kamieniach pomnikach; jeden znajduje się w miejscu nekropolii, liczącej kiedyś nawet 400 mogił, drugi stoi w miejscu kościoła o zabudowie szachulcowej, po którym dziś nie został żaden ślad. W końcu, ulicą Dębową dochodzimy do przystani Stowarzyszenia "Łarpia" a tam czeka na nas płonące ognisko. 
Ognisko © Agnes
Nie ma to jak pieczona (nawet nazbyt przypieczona) kiełbaska w bułce i łyk gorącej herbaty z termosa...
Zajadamy się kiełbaskami © Agnes
Po 22.00 wróciłam z chłopcami do domu. Zmęczeni ale bardzo zadowoleni. Dziękujemy Dawidku za pochodnie, wypaliliśmy wszystkie sześć...

Czerwony październik

Sobota, 31 października 2015 · Komentarze(5)
Kategoria Police
Dziś ostatni dzień października. Jest pięknie, ciepło i bardzo słonecznie. A ponieważ sobota, nie zastanawiałam się długo, tylko zaraz po zakupach wskoczyłam na mój rower. Nie myślałam nad trasą, jechałam jak mnie koła powiozą. Ruch na ulicy wzmożony, w końcu jutro święto. Mijałam ludzi spieszących na pobliski cmentarz, często używając dzwonka bo, pomimo, że to droga dla pieszych i rowerów, piesi przywłaszczyli sobie dziś każdy centymetr chodnika. 
Minęłam wjazd na cmentarz przy ul. Tanowskiej i pomknęłam dalej. Dziś minęło mnie kilku rowerzystów, w końcu grzech nie skorzystać z tak cudownej aury. 
Jadąc sobie raz szybciej, raz całkiem niespiesznie, rozmyślałam o tym i o owym... Kiedy poczułam lekkie zmęczenie w nogach i ten wiatr we włosach, nic mi do szczęścia dziś nie było potrzebne. Czułam się wolna, szczęśliwa... Podziwiałam widoki, puste zaorane pola, kolorowe drzewa. Barwy czerwone, brązowe, żółte. Już niedługo wszystkie liście spadną i krajobraz zrobi się smutny. Ale jeszcze cieszy oczy. I ten zapach... Zapach jesieni... Szkoda, że nie można w blogu możliwości umieszczenia tych jesiennych zapachów. Wracałam przez Trzeszczyn, ale pomyślałam sobie, że może przejadę sobie lasem, inaczej niż zwykle. W lesie cichutko, minął mnie jedynie jakiś lekko zawiany człowiek. Niegroźny, nawet nie zwrócił na mnie uwagi. I dobrze. W końcu dziś Halloween, ale strasznie nie jest ;)
Leśna droga © Agnes
Moja trasa znów prowadziła obok cmentarza, ale tym razem w lesie. Nawet tam ruch, samochody wjeżdżają, kwitnie handel zniczami i kwiatami, kręcą się przy bramach ludzie, w pewnym momencie poczułam się jak intruz. Ale jechałam dalej, a za płotem ludzie przy grobach swoich bliskich. Dni zadumy nad przemijaniem życia, wspomnień... Skręciłam w leśną drogę i powróciły moje wspomnienia. Piękna droga otoczona równiutko posadzonymi drzewami buczyny, tam w latach podstawówki odbywały się biegi w ramach lekcji wychowania fizycznego.
Leśny dukt © Agnes
Niedaleko jest moja szkoła podstawowa, niedaleko też blok, w którym kiedyś mieszkałam z rodzicami i bratem. To były fajne czasy. Nie było gimnazjów, dzieci były inne. Podwórka pełne dzieci, często bawiliśmy się w tym lasku.
Wracałam przez osiedle, na którym spędziłam część swojego dzieciństwa i dalej wskoczyłam znów na drogę dla rowerów aby dojechać do dzieci. Obiad trzeba zrobić dla moich głodomorków. A jaka radość, że jednak w końcu, pomimo licznych obowiązków, udało mi się pojeździć na rowerze. Szkoda tylko, że samotnie...
Moja trasa

W nieznane...

Sobota, 10 października 2015 · Komentarze(4)
Kategoria Niemcy
Uczestnicy
Poprzedni tydzień spędziłam w Niemczech, a dokładnie w Leverkusen u rodziny Dawida. W tej części Niemiec, a konkretnie w Westfalii jeszcze nie byłam, więc okolica było dla mnie całkowicie nieznana. Miasto inne niż Police, zupełnie inne niż Szczecin, więc ciekawiło mnie bardzo. Zawsze to nowe kąty, ludzie, architektura. Leverkusen to znane na całym świecie miasto przemysłowe, z którego wywodzi się międzynarodowy koncern chemiczno-farmaceutyczny Bayer AG. Ale Leverkusen to znacznie więcej – to miasto, w którym można doskonale wypocząć, pięknie położone u podnóża Bergisches Land, miasto, w którym wielkomiejska atmosfera tętniącej życiem metropolii przeplata się z małomiasteczkową sielanką.
Nie zabrałam swojego roweru, siostra Dawida użyczyła mi swój bicykl. Jechało się na nim niezwykle przyjemnie, miał 7 przerzutek, bardziej miękkie siodełko i wyżej kierownicę niż ma mój rower. 
No to jedziemy. W planach jest Zamek Morsbroich w którym chętnie ślubują młode pary. Akurat była sobota, więc wszędzie pozowały do zdjęć pary młode. Doskonałym elementem dekoracji do pamiątkowych zdjęć była fontanna vis a vis budynku.
W Morsbroich, pięknym pałacu myśliwskim oddalonym zaledwie kilometr od centrum miasta, mieści się także Miejskie Muzeum Sztuki Współczesnej (Städtisches Museum für Moderne Kunst). Jego zbiory obejmują ponad 400 dzieł z zakresu malarstwa i sztuk plastycznych oraz około 5000 grafik. Ekspozycje czasowe są poświęcone takim twórcom, jak Josef Beuys, Gerhard Richter, Andy Warhol, Günther Uecker czy Yves Klein. Ogród Japoński (Japanischer Garten) przy pałacu jest o każdej porze roku oazą spokoju i piękna dla każdego. Podobno niektórzy przyjeżdżają do Leverkusen właśnie ze względu na Ogród Japoński – jest tak piękny.
Przed zamkiem Morsbroich © Agnes
Gdy stwierdziliśmy, że w naszych strojach rowerowych nie bardzo pasujemy do otaczającego nas eleganckiego towarzystwa, zaproponowałam, że może zwiedzimy park, ale Dawid stwierdził, że woli jeździć po mieście. No to wsiadamy na rowery i jedziemy dalej przed siebie.
Fantastyczne jest to, że wszędzie są drogi dla rowerów. Czuję się bezpiecznie, mogąc przez miasto jechać na rowerze, większość drogi jest wydzielona z chodnika dla pieszych.
Mijamy znany stadion BayArena i choć nie jestem jakimś wielkim kibicem piłki nożnej ale zdjęcie przed stadionem niemieckiego klubu piłkarskiego Bayern Leverkusen założonego w 1904 r. uważam za obowiązkowe ;)
BayArena © Agnes
Jedziemy też obok Calevornii, fantastycznego kompleksu basenowego. Tam, dzień wcześniej zażywałam kąpieli w solance, jakuzzi i nawet kilka razy zjechałam dłuuugaśną zjeżdżalnią, mając serce w żołądku :))
Po drodze zatrzymujemy się przy markecie tureckim Antalya Markt. Zostaję z rowerami przed sklepem, a Dawid znika na dobrych kilkanaście minut ale wraca z miną kota, który spił słodką śmietankę. W ręce dumnie niesie dwa pudełka tureckiej herbaty i przyprawę do potraw, niedostępną raczej w Polsce. Wszystkim się ze mną podzielił. 
Jedziemy jeszcze kolejne kilometry i dojeżdżamy do Grossen Silbersee, jeziora z trawiastą i piaszczystą plażyczką i ławeczkami. O tej porze roku, plaża jest opustoszała, ale już sobie wyobraziłam, jak latem mieszkańcy Leverkusen spędzają tu wolny czas. Zatęskniłam za latem...
Nad Wielkim Srebrnym Jeziorem © Agnes
I wracamy. Jedziemy w stronę dworca kolejowego w Opladen i znów odkrywamy, jak różnorodna jest architektura miasta. Nie tylko same bloki.
Na jednej z ulic Leverkusen © Agnes
W domu, w którym goszczę się, trzeba zrobić obiad bo zbliża się pora obiadowa. A po drodze robimy zakupy w Aldi, tzn. ja znów czekam na Dawida przed sklepem, pilnując rowerów. Obserwuję sobie w tym czasie ludzi wchodzących i wychodzących ze sklepu. Ciekawa różnorodność etniczna. 
I koniec wyprawy. A jutro niedziela, powrót do domu i obowiązków...
Trasa

Szczecin pachnący czekoladą...

Niedziela, 27 września 2015 · Komentarze(5)
Kategoria Szczecin
Przyszła niedziela. Jest cieplutko i bardzo słonecznie. A ja... przeziębiona... Jechać czy nie jechać na zaplanowaną wycieczkę, oto jest pytanie. Szekspir mi nie podpowie, co mam robić, więc wypijam Teraflu, biorę potem jeszcze jeden paracetamol i czując się całkiem dobrze, postanawiam spędzić popołudnie pedałując przed siebie. Nie gorączkuję, a na katar zaopatruję się w chusteczki i "jadymy". Jak zawsze z moim Dawidem.
Przed Teatrem Polskim © Agnes
Wyruszyliśmy spod Teatru Polskiego w Szczecinie i śmigamy przez Wały Chrobrego. To jedna z wizytówek Szczecina. Tu odbywają się imprezy typu The Tall Ships Races. Dziś ulica otwarta, leniwie spacerują ludzie wzdłuż wybrzeża, ruch samochodowy dość niewielki. Wały Chrobrego (do 1945 roku Taras Hakena)  to taras widokowy o długości ok. 500 m  na skarpie wzdłuż Odry. Na wzgórzu znajduje się Akademia Morska, oraz Muzeum Narodowe, w którym mieści się także Muzeum Współczesne. Piękne, odnowione przed laty miejsce do spacerowania wielu szczecinian i przyjezdnych.
Na Trasie Zamkowej © Agnes
Wjeżdżamy na Trasę Zamkową, trochę pod górkę ale jedzie mi się jakoś płynnie i szybko. Dawid pyta czy czuję zapach i wtedy do moich nozdrzy dolatuje przepiękny słodki zapach czekolady! Jak pysznie pachnie! Aż marzymy o kawałeczku czekolady, choć zapach jest o wiele bardziej interesujący niż smak. Wszystko to za sprawą Przedsiębiorstwa Przemysłu Cukierniczego "Gryf" SA w Szczecinie. Tu miasto pachnie czekoladą...
Jedziemy ulicą Gdańską, tu ruch duży, ale jest i droga rowerowa. Niestraszne więc nam samochody i autobusy. Przy okazji podziwiamy wkomponowaną w architekturę miasta nową trasę szybkiego tramwaju. A Basen Górniczy i pętla tramwajowo- autobusowa jest bardzo zmodernizowana. Mimo, że nie jestem szczecinianką (choć urodziłam się w tym mieście i z dwa lata mieszkałam), to jestem dumna z tego miasta. Już nie jest zapyziałą wioską z tramwajami. Po drodze, na ulicy Przestrzennej Dawid pokazuje mi piękną marinę. Ja jeszcze tylu rzeczy i miejsc nie widziałam. To tak, jakbym za sprawą Dawida obudziła się z jakiegoś zimowego snu. Nucę pod nosem piosenkę Wodeckiego dedykowaną Dawidowi: "Z Tobą chcę oglądać świat"... 
Marina © Agnes
Wjeżdżamy do starej dzielnicy Szczecina, Dąbie. Tu zostałam zaproszona na smaczną pizzę w Pizzerii "Torino" o której nigdy nie słyszałam, a z głównej ulicy wcale jej nie widać. A pizza jesienna, bo z podgrzybkami. Ja to chyba jestem straszny głodomor, bo patrzę tęsknię w menu na pizzę gigant ale Dawid zapewnia mnie, że najemy się średnią. Jakoś mu nie dowierzam... Patrzę na niego podejrzanie. Ale oczywiście okazało się, że miał rację. A przy okazji ucztowania czuliśmy się jak pod syryjskim obstrzałem. Na zadaszenie letniego ogródka co rusz spadają kasztany i nieźle bombardują. O mały włos Dawid dostałby taką kolczastą kulką ;) 
W Pizzerii Torino © Agnes
Po miłym zapełnieniu brzuchów, ruszamy dalej. W Zdrojach kierujemy się znów na Gdańską i wracamy powoli do centrum. Mamy okazję podziwiać szybowce jak latają nad nami a potem obniżają lot i kierują się na lądowisko w Dąbiu.
Lądowanie szybowca © Agnes
I znów na Trasie Zamkowej podziwiamy piękną panoramę Szczecina, zatrzymujemy się także przy ciekawym muralu. Zastanawiam się przy tym, co autor malunku miał na myśli, tworząc to dzieło. I znów pachnie czekoladą...
Panorama Szczecina z Trasy Zamkowej © Agnes
Mural © Agnes
Pomimo przeziębienia, jestem bardzo zadowolona z tej małej wycieczki po Prawobrzeżu. Dawid mnie zaraził swoją "cyklozą" i pokazuje mi świat. Tak bliski, a tak mało mi znany... A autorem zdjęć jest oczywiście Dawid ;)
Odpoczynek na Wałach Chrobrego © Agnes 
Nasza trasa