Nocny Rajd z Pochodniami
Piątek, 5 lutego 2016
· Komentarze(2)
Kategoria Police
Witajcie! Chciałabym dziś opisać rajd pieszy choć zorganizowany przez Policki Klub Cyklistów "SAMARAMA". Tym razem klub wybrał się na pieszą wędrówkę późnym wieczorem po polickich kniejach. Niesamowita przygoda, zwłaszcza dla moich synów: 13letniego Arkadiusza i 8 letniego Jakuba.
Godz. 19.00. Zbieramy się w umówionym miejscu. Jest nas spora grupa, także dzieci. Niektórzy zaopatrzeni w latarki, inni zdecydowali się na pochodnie. My też. Wiesław Gaweł, organizator wyprawy dał znać by odpalić pochodnie i ruszamy w stronę ciemnego lasu...
Prowadzi nas przewodnik z latarką, którego ledwo widać, towarzyszy mu sympatyczny piesek. Nasze pochodnie płoną jak szalone, to nie są zwykłe ogrodowe pochodnie bambusowe lecz prawdziwe, ręcznie robione. To prezent od Dawida, który niestety nie mógł być nami na rajdzie, ponieważ wyjechał z synkiem do Leverkusen, do swojej siostry.
Idziemy dziarskim krokiem wzdłuż strumyka, dookoła nic kompletnie nie widać, patrzymy pod nogi, by nie "wyrżnąć orła" na wystających korzeniach. W tle słychać rozmowy, niestety, nikt nie chciał śpiewać ;)
Moje chłopaki odważnie wędrują za mną i niczego się nie boją. A las nocą wygląda naprawdę tajemniczo i trochę groźnie; nie chciałabym się w nim znaleźć sama. Kuba straszy Arka Slenderem, ja sobie przypominam Blair Witch Project. Brrrr, lepiej nie myśleć o horrorach w takim miejscu. Ale fajnie jest.
Pierwszy przystanek jest pod Dębem Samotnik. To dąb na rozdrożu dróg, rosnący jako jedyny (stąd nazwa) na południowo-wschodnim skraju Polany Siedlickiej w Puszczy Wkrzańskiej, przy szlaku czerwonym. Na drzewie tym znajduje się kapliczka.
Pan Gaweł opowiedział ciekawą legendę związaną z tym drzewem, o tej porze dnia raczej makabryczną bo o wisielcu, który zakończył swoje życie z powodu nieszczęśliwej miłości. Powiesił się na długiej lince, więc gdy go w końcu odnaleziono, był do połowy zjedzony przez dziki.
Kapliczka na tym dębie wisi już druga. Pierwszą zniszczyli wandale. Pamiętam, gdy na rowerach przyjechaliśmy z Dawidem w to miejsce i odpoczywaliśmy na ławeczce pod dębem.
Ruszamy dalej. Schodzimy wąwozem w dół szlaku, musimy przeskoczyć wąski strumyk, nazywany Grzybnicą. Co prawda teren jest grząski, ale każdemu udaje się bez przeszkód przeskoczyć. Ruszamy dalej Doliną Grzybnicy. Z naszej prawej strony ciemna przepaść, w dole szumi woda. W dzień teren wygląda fantastycznie, zwłaszcza wiosną, a teraz wieczorem, gdy jest ciemno, to widać tylko czarną otchłań. Poznaję trasę, po której jeździłam z Dawidem na rowerach, na tych wystających kamieniach przewróciłam się i złamałam błotnik. To był wtedy survival!
Wreszcie dochodzimy do jezdni przecinającej las i czekamy aż przejadą auta abyśmy mogli przejść. Traf chciał, że jechał radiowóz i zablokował ruch aut abyśmy mogli swobodnie przejść. Fajny gest, tym bardziej, że nie przechodziliśmy po pasach.
Dochodzimy do kolejnego ciekawego miejsca, wzdłuż Strugi Przęsocińskiej. Zatrzymujemy się na drewnianym mostku, przez który niegdyś można było dość do nieistniejącej już dziś restauracji Komarzy Młyn (Mückenmühle). Mścięcino, przed II Wojną Światową pełniło rolę miejscowości rekreacyjnej ze stosowną bazą dla turystów i kuracjuszy. Sprzyjała temu zwłaszcza dogodna lokalizacja kolei, która dowoziła złaknionych atrakcji mieszkańców Szczecina wprost do wrót parku. Po wojnie nic z tego nie pozostało, po Komarzym Młynie pozostały jedynie gruzy...
Dochodzimy wreszcie do samego Mścięcina, które dawniej były odrębną od Polic miejscowością zabudowaną licznymi willami. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy dwóch kamieniach pomnikach; jeden znajduje się w miejscu nekropolii, liczącej kiedyś nawet 400 mogił, drugi stoi w miejscu kościoła o zabudowie szachulcowej, po którym dziś nie został żaden ślad. W końcu, ulicą Dębową dochodzimy do przystani Stowarzyszenia "Łarpia" a tam czeka na nas płonące ognisko.
Nie ma to jak pieczona (nawet nazbyt przypieczona) kiełbaska w bułce i łyk gorącej herbaty z termosa...
Po 22.00 wróciłam z chłopcami do domu. Zmęczeni ale bardzo zadowoleni. Dziękujemy Dawidku za pochodnie, wypaliliśmy wszystkie sześć...

My na zbiórce© Agnes
Prowadzi nas przewodnik z latarką, którego ledwo widać, towarzyszy mu sympatyczny piesek. Nasze pochodnie płoną jak szalone, to nie są zwykłe ogrodowe pochodnie bambusowe lecz prawdziwe, ręcznie robione. To prezent od Dawida, który niestety nie mógł być nami na rajdzie, ponieważ wyjechał z synkiem do Leverkusen, do swojej siostry.
Idziemy dziarskim krokiem wzdłuż strumyka, dookoła nic kompletnie nie widać, patrzymy pod nogi, by nie "wyrżnąć orła" na wystających korzeniach. W tle słychać rozmowy, niestety, nikt nie chciał śpiewać ;)

Arek i Kuba z pochodniami© Agnes
Pierwszy przystanek jest pod Dębem Samotnik. To dąb na rozdrożu dróg, rosnący jako jedyny (stąd nazwa) na południowo-wschodnim skraju Polany Siedlickiej w Puszczy Wkrzańskiej, przy szlaku czerwonym. Na drzewie tym znajduje się kapliczka.
Pan Gaweł opowiedział ciekawą legendę związaną z tym drzewem, o tej porze dnia raczej makabryczną bo o wisielcu, który zakończył swoje życie z powodu nieszczęśliwej miłości. Powiesił się na długiej lince, więc gdy go w końcu odnaleziono, był do połowy zjedzony przez dziki.
Kapliczka na tym dębie wisi już druga. Pierwszą zniszczyli wandale. Pamiętam, gdy na rowerach przyjechaliśmy z Dawidem w to miejsce i odpoczywaliśmy na ławeczce pod dębem.

Uczestnicy rajdu© Agnes
Wreszcie dochodzimy do jezdni przecinającej las i czekamy aż przejadą auta abyśmy mogli przejść. Traf chciał, że jechał radiowóz i zablokował ruch aut abyśmy mogli swobodnie przejść. Fajny gest, tym bardziej, że nie przechodziliśmy po pasach.
Dochodzimy do kolejnego ciekawego miejsca, wzdłuż Strugi Przęsocińskiej. Zatrzymujemy się na drewnianym mostku, przez który niegdyś można było dość do nieistniejącej już dziś restauracji Komarzy Młyn (Mückenmühle). Mścięcino, przed II Wojną Światową pełniło rolę miejscowości rekreacyjnej ze stosowną bazą dla turystów i kuracjuszy. Sprzyjała temu zwłaszcza dogodna lokalizacja kolei, która dowoziła złaknionych atrakcji mieszkańców Szczecina wprost do wrót parku. Po wojnie nic z tego nie pozostało, po Komarzym Młynie pozostały jedynie gruzy...
Dochodzimy wreszcie do samego Mścięcina, które dawniej były odrębną od Polic miejscowością zabudowaną licznymi willami. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy dwóch kamieniach pomnikach; jeden znajduje się w miejscu nekropolii, liczącej kiedyś nawet 400 mogił, drugi stoi w miejscu kościoła o zabudowie szachulcowej, po którym dziś nie został żaden ślad. W końcu, ulicą Dębową dochodzimy do przystani Stowarzyszenia "Łarpia" a tam czeka na nas płonące ognisko.

Ognisko© Agnes

Zajadamy się kiełbaskami© Agnes