Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2015

Dystans całkowity:102.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:06:07
Średnia prędkość:16.68 km/h
Maksymalna prędkość:38.99 km/h
Suma kalorii:2772 kcal
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:25.50 km i 1h 31m
Więcej statystyk

Szczecin pachnący czekoladą...

Niedziela, 27 września 2015 · Komentarze(5)
Kategoria Szczecin
Przyszła niedziela. Jest cieplutko i bardzo słonecznie. A ja... przeziębiona... Jechać czy nie jechać na zaplanowaną wycieczkę, oto jest pytanie. Szekspir mi nie podpowie, co mam robić, więc wypijam Teraflu, biorę potem jeszcze jeden paracetamol i czując się całkiem dobrze, postanawiam spędzić popołudnie pedałując przed siebie. Nie gorączkuję, a na katar zaopatruję się w chusteczki i "jadymy". Jak zawsze z moim Dawidem.
Przed Teatrem Polskim © Agnes
Wyruszyliśmy spod Teatru Polskiego w Szczecinie i śmigamy przez Wały Chrobrego. To jedna z wizytówek Szczecina. Tu odbywają się imprezy typu The Tall Ships Races. Dziś ulica otwarta, leniwie spacerują ludzie wzdłuż wybrzeża, ruch samochodowy dość niewielki. Wały Chrobrego (do 1945 roku Taras Hakena)  to taras widokowy o długości ok. 500 m  na skarpie wzdłuż Odry. Na wzgórzu znajduje się Akademia Morska, oraz Muzeum Narodowe, w którym mieści się także Muzeum Współczesne. Piękne, odnowione przed laty miejsce do spacerowania wielu szczecinian i przyjezdnych.
Na Trasie Zamkowej © Agnes
Wjeżdżamy na Trasę Zamkową, trochę pod górkę ale jedzie mi się jakoś płynnie i szybko. Dawid pyta czy czuję zapach i wtedy do moich nozdrzy dolatuje przepiękny słodki zapach czekolady! Jak pysznie pachnie! Aż marzymy o kawałeczku czekolady, choć zapach jest o wiele bardziej interesujący niż smak. Wszystko to za sprawą Przedsiębiorstwa Przemysłu Cukierniczego "Gryf" SA w Szczecinie. Tu miasto pachnie czekoladą...
Jedziemy ulicą Gdańską, tu ruch duży, ale jest i droga rowerowa. Niestraszne więc nam samochody i autobusy. Przy okazji podziwiamy wkomponowaną w architekturę miasta nową trasę szybkiego tramwaju. A Basen Górniczy i pętla tramwajowo- autobusowa jest bardzo zmodernizowana. Mimo, że nie jestem szczecinianką (choć urodziłam się w tym mieście i z dwa lata mieszkałam), to jestem dumna z tego miasta. Już nie jest zapyziałą wioską z tramwajami. Po drodze, na ulicy Przestrzennej Dawid pokazuje mi piękną marinę. Ja jeszcze tylu rzeczy i miejsc nie widziałam. To tak, jakbym za sprawą Dawida obudziła się z jakiegoś zimowego snu. Nucę pod nosem piosenkę Wodeckiego dedykowaną Dawidowi: "Z Tobą chcę oglądać świat"... 
Marina © Agnes
Wjeżdżamy do starej dzielnicy Szczecina, Dąbie. Tu zostałam zaproszona na smaczną pizzę w Pizzerii "Torino" o której nigdy nie słyszałam, a z głównej ulicy wcale jej nie widać. A pizza jesienna, bo z podgrzybkami. Ja to chyba jestem straszny głodomor, bo patrzę tęsknię w menu na pizzę gigant ale Dawid zapewnia mnie, że najemy się średnią. Jakoś mu nie dowierzam... Patrzę na niego podejrzanie. Ale oczywiście okazało się, że miał rację. A przy okazji ucztowania czuliśmy się jak pod syryjskim obstrzałem. Na zadaszenie letniego ogródka co rusz spadają kasztany i nieźle bombardują. O mały włos Dawid dostałby taką kolczastą kulką ;) 
W Pizzerii Torino © Agnes
Po miłym zapełnieniu brzuchów, ruszamy dalej. W Zdrojach kierujemy się znów na Gdańską i wracamy powoli do centrum. Mamy okazję podziwiać szybowce jak latają nad nami a potem obniżają lot i kierują się na lądowisko w Dąbiu.
Lądowanie szybowca © Agnes
I znów na Trasie Zamkowej podziwiamy piękną panoramę Szczecina, zatrzymujemy się także przy ciekawym muralu. Zastanawiam się przy tym, co autor malunku miał na myśli, tworząc to dzieło. I znów pachnie czekoladą...
Panorama Szczecina z Trasy Zamkowej © Agnes
Mural © Agnes
Pomimo przeziębienia, jestem bardzo zadowolona z tej małej wycieczki po Prawobrzeżu. Dawid mnie zaraził swoją "cyklozą" i pokazuje mi świat. Tak bliski, a tak mało mi znany... A autorem zdjęć jest oczywiście Dawid ;)
Odpoczynek na Wałach Chrobrego © Agnes 
Nasza trasa

Zdążyć przed zmrokiem

Sobota, 26 września 2015 · Komentarze(3)
Kategoria Police
Nie musiałam czekać do niedzieli, żeby znów pojeździć na rowerze. Dawid po pracy przyjechał do mnie ale ponieważ było już późne popołudnie, daleko nie chcieliśmy jechać. Śmiać się nam chciało, bo obraliśmy dość nudną i oklepaną trasę, do Bartoszewa na herbatkę i z powrotem przez Tanowo do Polic. Niedaleko więc, ale każdy przejechany kilometr cieszy nas i ten rosnący poziom endorfin ;) 
Tempo narzuciliśmy sobie dość szybkie, ok. 25 km na godzinę, pedałowało się raźnie a przy okazji rozmawialiśmy sobie o różnych sprawach. Dojechaliśmy do Bartoszewa i tam zamówiliśmy pyszną herbatkę z cytryną. Popołudnia robią się już dość chłodne, przymierzam się do czegoś cieplejszego na trasy, czerwona "kufaja" nie chroni ramion przed zimnem ;)
Pyszna herbata z cytryną, © Agnes
Mały melanż przed powrotem © Agnes
Po herbatce wracamy do Polic, drogą przez las. Mroczno. Testujemy nasze lampki tylne i przednie, dają po oczach dość mocno, Dawid ma z tyłu istną dyskotekę ;) Pędzimy przez las, pytam tylko czy płoszymy leśną zwierzynę czy raczej przyciągamy. Z ulgą słyszę: płoszymy. 
Jest już dość ciemno, jeden samotny rowerzysta mija nas a poza tym już nikogo nie widać na DDRce. Tylko my.
Po takiej fajnej przejażdżce przyjemnie usiąść na kanapie i obejrzeć dobry film.

W promieniach słońca

Czwartek, 24 września 2015 · Komentarze(9)
Kategoria Police
Dziś postanowiłam się trochę rozruszać, a nie ma nic dla mnie przyjemniejszego niż jazda na rowerze. Miałam zamiar pojeździć z młodszą latoroślą, ale gdzieś wsiąkła z kolegami. Cóż, jeszcze korzystamy ze złotej jesieni, która dopiero się zaczęła i rozpieszcza nas piękną pogodą.
Tym razem wybrałam się niedaleko, w pobliżu Polic, samotnie, bo Dawid w Szczecinie. Fajniejsze są wycieczki we dwoje, dziś pedałując mogłam sobie porozmyślać o tym i o owym. 
Pojechałam w kierunku Trzeszczyna, tam skręciłam w prawo i dalej szosą pognałam przed siebie. Przede wszystkim wsłuchiwałam się w pracę przerzutek i średnio byłam zadowolona, bo przerzutki dość ciężko chodzą, przeskakują z opóźnieniem a w dodatku lekko denerwowało mnie zgrzytanie przy jeździe. Trzeba więc nastawić się na wizytę w serwisie rowerowym, wyczyścić łożyska, może coś wymienić, nasmarować. Mój rower nie jest nowy, ale dobry, z wyższej półki. Przywieziony z Norwegii długo stał samotnie nieużywany, bo jakoś nie miałam z kim jeździć, nie było towarzysza. Dawid zaszczepił we mnie bakcyla rowerowego, razem zrobiliśmy trochę kilometrów i zakochałam się. Za każdym razem z radością przyjmuję propozycję Dave'a na wspólny wypad po Szczecinie czy Niemczech. Jak wiecie z jego blogów, Dawid z chęcią zajął się moim rowerem, dużo przy nim zrobił, wymienił klocki hamulcowe, oponę w tylnym kole, poczyścił łożyska, zainwestował w licznik, światełka, bidon. Od tej pory rower prezentuje się naprawdę dobrze. W dodatku jest bardzo lekki. Jeszcze tylko troszeczkę trzeba go dopieścić aby długo mi posłużył. 
Mój żółty rower © Agnes
Jadę więc. Słońce zachodzi, ostatnie promienie ogrzewają mnie i oświetlają drogę.
Zachód słońca © Agnes
Mija mnie niewiele samochodów; tu, gdzie jadę ruch jest niewielki. Mijam Zakłady Chemiczne, ścieżka rowerowa dość stara i wysłużona ale jest. Wiem, że nie zrobię dużo kilometrów, ale fajnie, że chociaż dyszkę. I zrobiło się ponad 12 km, przy okazji spaliłam czekoladowego wafelka ;) Ach, i moje ulubione M&Msy.
Ja z rozwianym włosem © Agnes
Trzeba wracać do domu, do dzieci. Czekają na mnie jeszcze domowe obowiązki. A w niedzielę znów na rower, tym razem już nie samotnie...


Pożegnanie lata i przywitanie się ze społecznością bikestats

Niedziela, 20 września 2015 · Komentarze(14)
Kategoria Niemcy
Uczestnicy
Witam, mam na imię Aga, Dawid (davidbaluch) namówił mnie na prowadzenie bloga, więc jestem. Z przyjemnością podzielę się swoimi wrażeniami z wycieczek i mam nadzieję, że poznam tu wiele fajnych ludzi.
Nastała upragniona sobota. Od kilku dni planowaliśmy z Dawidem kolejną wycieczkę rowerową; pod znakiem zapytania tylko było, czy będzie to znów piękna Meklemburgia czy okolice Szczecina, które także uważam za bardzo ciekawe. Dawid jest zawsze pomysłowy i obmyśla interesujące trasy, nigdy jeszcze żadna trasa mnie nie zanudziła.
Rano w sobotę dość wcześnie wstaliśmy i szykowaliśmy się do wyjazdu, tzn. Dawid siedział a ja latałam po mieszkaniu szykując się. Jak to zwykle z kobietami bywa. Jeszcze pierwszy spacerek wokół domu z psem i jedziemy po nasze rowery do garażu. Postanowiliśmy pojechać samochodem do Löcknitz a stamtąd dopiero rozpocząć wyprawę. Chciałam robić dziś za kierowcę, bo przyznam szczerze, ostatnio rzadko siadam za kółkiem. I oczywiście widzę u siebie małe uwstecznienie jako kierowca, Dawid delikatnie pokazuje moje błędy, ale w końcu szczęśliwie dojechaliśmy. Po drodze na granicy minęliśmy kontrolę, uchodźców nie widać, jest spokojnie.
Z Löckniitz wyruszyliśmy dwoma kółkami w stronę wsi Gorkow. Wieś nietypowa dla niemieckiego landu, wygląda na to, że czas się w niej zatrzymał na XIX lub początkach XX wieku. Stare domostwa o zabudowie ryglowej lub z cegły, na środku zamknięty kościół, w pobliżu drewniana dzwonnica i ani żywego ducha. Skręciliśmy a tam... gospodarstwo w którym z szopy ciekawie wyglądają dwie kózki, wesoło chrumka maciora. Chyba cieszą się na gości, pewnie rzadko ktoś zagląda do tej wsi.
W Gorkow © Agnes
Obok za ogrodzeniem wesoły chlewik z bajorkami i mnóstwo świnek o śmiesznych różowych ryjkach i ogromnych uszyskach. Taka chyba odmiana. Radośnie podbiegały do nas i dawały dyla na widok aparatu Dawida. Prześmiesznie to wyglądało, śmiałam się w głos, wołałam z powrotem prosiaki, które ciągle do nas podchodziły i z powrotem uciekały w stronę wejścia do chlewu. Ktoś spoglądał na nas niespokojnie z okna domu, pewnie właściciel ale nam nie chodziło o szyneczkę, te zwierzaki wyglądały tak pociesznie, że chyba nie tknę więcej wieprzowiny. Można tak było stać i stać i słać całuski w okrągłe ryjki ale czas jechać dalej.
Wyrośnięta świnka Babe © Agnes
Po opuszczeniu chlewika zawitaliśmy do Krugsdorf, naszego ulubionego jeziora, gdzie jeszcze niedawno chlapaliśmy się w czyściutkiej wodzie. Dziś bez kąpielówek i bikini, zatem siadamy pod daszkiem, zachwycamy się ciszą i pałaszujemy bułki popijając pepsi i piwkiem. Najedzeni jedziemy dalej "durch den Wald" i obieramy kierunek Pasewalk. Tam Dawid obmyślił kolejne atrakcje w postaci ciekawych zabytków, wież kiedyś broniących miasta, kilka kościołów. Na mnie duże wrażenie zrobił St. Spirytus Hospital, który obecnie jest domem opieki dla starszych ludzi. Dawida z kolei zachwyciła wieża Kiek in de Mark, ale ciekawą historię tej wieży opisze Dawid, ja mu w paradę nie wchodzę.
Zwiedzamy główny rynek w Pasewalku, tam rundkę wokół robi Dawid a ja go nagrywam. Pasewalk to bardzo ładne miasto, warto zobaczyć centrum, większości pewnie kojarzy się z zakupami i odkrytą pływalnią. Ja dziś poznałam piękne zakątki tego miasta.
Czas trochę goni, więc wyjeżdżamy za rogatki, jedziemy wzdłuż muru obronnego i przypominamy sobie urocze Templin, które zwiedziliśmy wczesną wiosną, jeszcze nie na rowerach.
Rynek w Pasewalku © Agnes
Potem ruszamy dalej. Droga czasami przypomina rajd Paris-Roubaix, kocie łby to prawdziwe wyzwanie. Trzęsą się rowery, trzęsie się łza na rzęsie ;) Dajemy radę, bo obok jest wąska ścieżka. Podziwiamy jeszcze letni krajobraz, aż żal myśleć, że nadchodzi jesień i chłodne dni. Drzewa jeszcze liściaste, kwiatki na polu a dookoła nas pola kukurydzy. Jeszcze kilka miesięcy temu niskie teraz sięgają ponad nasze głowy.
Kocie łby, prawdziwe wyzwanie © Agnes
Dziecko kukurydzy © Agnes
Niesamowicie się zrobiło, gdy wjechaliśmy na farmę wiatrową. Wszędzie górują nad nimi ogromne wiatraki, dumnie sięgają chmur i cichutko szumią. Oboje z Dawidem mamy makabryczne wizje dotyczące ogromnych śmigieł, więc uciekamy ale widoki są piękne.
Ponieważ trasa wycieczki jest nowością dla nas obojga, nie wiemy ile jeszcze mamy do mety. Ale jedziemy utwardzoną drogą przez las, czasem teren jest na wzniesieniu, więc mamy trochę survivalu, żeby nie było monotonnie. Zatrzymujemy się jeszcze na pyszne jabłka z niczyjego drzewa, są soczyste i kruche. Spoglądam z nadzieją na sakwy przy rowerze Dawida ale daję za wygraną, pakuję tam tylko dwa jabłka. A chciałoby się wziąć z kilka kilogramów...
Pyszne jabłka z niemieckiego drzewa © Agnes
Docieramy do celu, Dawidowi brakuje do 46 km kilku metrów a mi tyle samo do 45 km. Robimy więc kilka okrążeń wokół auta aby nabić brakujące metry. Przy okazji napotykamy wystawkę i z ogromu rupieci wybieram sobie piękne niebieskie porcelitowe pudełko na kawę oraz gazetnik.
Czas wracać do domu. Tym razem kieruje Dawid a ja odpoczywam obok zajadając niemieckiego precla kupionego w polskim Lidlu ;) Można i tak... Wycieczka niezwykle udana... Zapraszam na blog davidbaluch, ciekawie napisany ze zdjęciami i filmikiem.
Nasza trasa