Po drugiej stronie granicy
Niedziela, 20 marca 2016
· Komentarze(6)
Kategoria Niemcy
Nastała sobota. Z początku nic nie zapowiadało słoneczka, było nawet dość chłodno, ale z czasem zza chmur wyjrzało słońce. Hurra!! Na dziś mamy zaplanowaną wyprawę rowerową z Dawidkiem! Nareszcie!
Najpierw musiałam spełnić jeden poranny sobotni obowiązek, a potem już przez 11.00 byłam gotowa na rower. Dawid przyjechał po mnie, zapakowaliśmy rowery, pyszne bułeczki z rybką i dodatkami (to nasza namiastka "fishbuły", ale równie smaczna), herbatkę w termosie i wyruszyliśmy do Blankensee. Mimo słońca było dość chłodno, ubraliśmy się na cebulki, Dawid ma nawet taką fajną czapeczkę rowerową, w której wygląda jak nuncjusz papieski i zawsze się z tego śmiejemy jak ją zakłada. Ja czapki nie miałam, ale wzięłam sobie taką chustę na szyję i wymyśliłam sobie patent, aby mi nie było zimno w głowę i uszy. Bo nic tak nie psuje komfortu jazdy jak ból ucha od wiatru i chłód w głowę. Poniżej mój wynalazek, który bardzo spodobał się Dawidowi ;)
Byłam trochę zmęczona po porannym gruntownym sprzątaniu ale gdy tylko wsiadłam na rower i zaczęłam pedałować, całe zmęczenie uszło. Wspaniale rower pracuje po zimowym serwisowaniu.
Jedziemy. Znów mijamy znajome miejsca, tak dawno nie widziane. Widoki w Meklemburgii są naprawdę piękne. O każdej porze roku. Narazie mijamy ścierniska i pola zaorane, za kilka tygodni wzejdzie zboże i wszędobylska kukurydza, drzewa będą zielone, będzie pięknie... Na polu goszczą się żurawie, gdzieś dalej widać umykające sarny. Delektujemy się takimi chwilami i widokami.
W miejscowości Rotenklempenow robimy postój. Na naszej ławeczce pod daszkiem. Mówię Dawidowi, że mamy "nasze" miejsca. To tak cieszy. Pijemy herbatkę, jemy bułeczki z rybą i trzaskamy sobie fotki. Jest cicho, wokół żywego ducha i tylko My i nasze rowery jak wierne rumaki czekają, aż popedałujemy dalej. No to jedziemy...
Kolejne miejsce postoju to Loecknitz. Już byliśmy tam nieraz. I nagle... mam niebywałą okazję przetestować kask na mojej głowie. Czy jest lepszy od berecika. Chcąc wjechać na drogę rowerową wyodrębnioną z chodnika, źle obliczam trajektorię trasy i robię wspaniałego fikoła z rowerem i lecę jak długa. No nie o to mi chodziło. Jęczę z bólu, Dawid podnosi ze mnie rower i martwi się o mój bark. Na szczęście i kask okazał się godny berecika, bark cały ale kolano strasznie boli. Na jednej i drugiej nodze robią się dwa duże krwiaki. Po za tym żadnych obrażeń. Nawet rower nie ucierpiał. Powoli gramolę się na rower i pomimo stłuczenia kolan jadę dalej. Podczas jazdy nie bolą. Ufff...
W znajomym Netto zaopatrujemy się w piwo (bo w Niemczech jest dozwolone podczas jazdy na rowerze) i znów pomykamy w nasze miejsce, tj. nad jezioro, gdzie odpoczywamy i popijamy złoty płyn. Lekko kuśtykam, kolano boli, gdy się zastanie. Pokazuję Dawidowi moje krwawe rany ;)
Czas wracać w stronę auta. Przed nami jakieś 10 km. Wracamy trasą urozmaiconą w liczne pagórki, więc raz pniemy się w górę a raz szybko pędzimy w dół. Ale przed nami jeszcze jedno miejsce, gdzie już byliśmy w zeszłym roku. To wieś Gorkow, gdzie czas się zatrzymał w miejscu dwa wieki temu. Pędzimy do naszych znajomych świnek, ale jestem zawiedziona. Nie ma ani jednej... Zjedzone??? Za to są kozy, które z początku zaciekawione moją osobą, zaraz gdzieś obie idą. Szkoda. Za to miłe kotki podchodzą do nas. Dawid kotków nie lubi a ja bardzo. Mruczą sobie, gdy je głaszczę i drapię za uszkiem. Hmm, znam kogoś kto też tak mruczy z zadowolenia ;)
Trzeba jechać dalej. Dawid jeszcze musi iść do pracy. Dojeżdżamy do auta, pakujemy rowery do środka i pozytywnie zmęczeni, wspominając dzisiejszy dzień, wracamy do Polic. To był NASZ dzień, tylko NASZ...
Najpierw musiałam spełnić jeden poranny sobotni obowiązek, a potem już przez 11.00 byłam gotowa na rower. Dawid przyjechał po mnie, zapakowaliśmy rowery, pyszne bułeczki z rybką i dodatkami (to nasza namiastka "fishbuły", ale równie smaczna), herbatkę w termosie i wyruszyliśmy do Blankensee. Mimo słońca było dość chłodno, ubraliśmy się na cebulki, Dawid ma nawet taką fajną czapeczkę rowerową, w której wygląda jak nuncjusz papieski i zawsze się z tego śmiejemy jak ją zakłada. Ja czapki nie miałam, ale wzięłam sobie taką chustę na szyję i wymyśliłam sobie patent, aby mi nie było zimno w głowę i uszy. Bo nic tak nie psuje komfortu jazdy jak ból ucha od wiatru i chłód w głowę. Poniżej mój wynalazek, który bardzo spodobał się Dawidowi ;)

Ja i moja moda rowerowa© Agnes
Jedziemy. Znów mijamy znajome miejsca, tak dawno nie widziane. Widoki w Meklemburgii są naprawdę piękne. O każdej porze roku. Narazie mijamy ścierniska i pola zaorane, za kilka tygodni wzejdzie zboże i wszędobylska kukurydza, drzewa będą zielone, będzie pięknie... Na polu goszczą się żurawie, gdzieś dalej widać umykające sarny. Delektujemy się takimi chwilami i widokami.

Pampsee© Agnes
Kolejne miejsce postoju to Loecknitz. Już byliśmy tam nieraz. I nagle... mam niebywałą okazję przetestować kask na mojej głowie. Czy jest lepszy od berecika. Chcąc wjechać na drogę rowerową wyodrębnioną z chodnika, źle obliczam trajektorię trasy i robię wspaniałego fikoła z rowerem i lecę jak długa. No nie o to mi chodziło. Jęczę z bólu, Dawid podnosi ze mnie rower i martwi się o mój bark. Na szczęście i kask okazał się godny berecika, bark cały ale kolano strasznie boli. Na jednej i drugiej nodze robią się dwa duże krwiaki. Po za tym żadnych obrażeń. Nawet rower nie ucierpiał. Powoli gramolę się na rower i pomimo stłuczenia kolan jadę dalej. Podczas jazdy nie bolą. Ufff...
W znajomym Netto zaopatrujemy się w piwo (bo w Niemczech jest dozwolone podczas jazdy na rowerze) i znów pomykamy w nasze miejsce, tj. nad jezioro, gdzie odpoczywamy i popijamy złoty płyn. Lekko kuśtykam, kolano boli, gdy się zastanie. Pokazuję Dawidowi moje krwawe rany ;)

Jezioro,Loecknitz© Agnes

Odpoczynek na łódce© Agnes

Dawid i piffko© Agnes

W Gorkow© Agnes

Kotki w Gorkow© Agnes
Trzeba jechać dalej. Dawid jeszcze musi iść do pracy. Dojeżdżamy do auta, pakujemy rowery do środka i pozytywnie zmęczeni, wspominając dzisiejszy dzień, wracamy do Polic. To był NASZ dzień, tylko NASZ...