Wpisy archiwalne w kategorii

Niemcy

Dystans całkowity:135.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:10:35
Średnia prędkość:12.80 km/h
Maksymalna prędkość:34.00 km/h
Suma kalorii:3660 kcal
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:33.88 km i 2h 38m
Więcej statystyk

Lecący żuraw

Czwartek, 14 kwietnia 2016 · Komentarze(3)
Kategoria Niemcy
Uczestnicy
Jak to w sobotę, czas wolny, więc wybieramy się z Dawidem na rowerki. Niebo zachmurzone, ale nie jest źle. Jak najczęściej bywa Dawid przyjechał po mnie i znów ten sam rytuał, czyli pakowanie rowerów do auta i jedziemy do Kołbaskowa. Po drodze zaczyna kropić, Dawid wróży z kropek na szybie czołowej, że może być gorzej, ale ja uspokajam swojego wróżbitę, że pewnie na tych kropkach się skończy.
W Kołbaskowie parkujemy i wsiadamy na nasze jednoślady. Mijamy zieleniące się pola, gdy nagle w euforii pokazuję Dawidowi stado żurawi. Wspaniale to wygląda, Dawid stara się szybko uwiecznić to na zdjęciu. Coś tam zamarudził i znudzone czekaniem ptaki... poszły sobie. Widać tylko w oddali "peryskopy" czy ich główki, do zdjęcia się nie nadają. Ale się śmiałam z Dawida!
Miało być stado żuirawi © Agnes
Przy okazji jednak pochwaliłam jego nowiutki pokrowiec na aparat fotograficzny, już nie musi go taszczyć w reklamówkach z Lidla czy w torbie na piwo. W końcu to torba-lodówka na piwo. Oddajmy cesarzowi co cesarskie a Bogu co boskie. Tak mi się jakoś dziwnie skojarzyło...
W drodze © Agnes
Kierujemy się na Szlak Orła Bielika, jest to szlak rowerowy. Wjeżdżamy w bajkowy las. choć pełen wyrębu. Wygląda to raczej nieciekawie, zwalone drzewa, gałęzie... jakby tornado przeszło. Dawid twierdzi, że PIS dorwał się do lasu, zamiast je chronić - wycina.
Mży i Dawid ciągle powtarza, żebyśmy wracali do samochodu i do domu, ale ja się nie poddaję i dzięki mnie jedziemy dalej. Niestety, przed nami spore wzniesienie ale ja mam mroczki przed oczami i prowadzę rower pod górę a mój towarzysz dzielnie pedałuje i zdobywa szczyt!! Brawo!!
Chwila oddechu i możemy jechać dalej. Dawid upiera się, żeby wracać, ale ja stanowczo protestuję! Nie! Przede mną Gryfino i obiecana pizza ;)
Dojechaliśmy do wsi Pargowo, w którym znajdują się malownicze ruiny kościółka z XIII wieku. Wieś po raz pierwszy wzmiankowana w 1240 r. Do miejscowości prowadzi wąska asfaltowa droga, która we wsi obsadzona jest starymi dębami. W Pargowie przeważają głównie stare, poniemieckie wiejskie domy. Budowla została wzniesiona z głazów narzutowych i kwadr granitowych o różnym stopniu obróbki (dokładnie obrobione są kwadry w obramieniach portali, okien i narożników). Na ścianie szczytowej świątyni zachował się herb rodziny von Blumennthal. Na szczycie wschodnim przetrwała dekoracja w kształcie dwóch blend ostrołukowych ze ślepą rozetą pośrodku.Kościół funkcjonował nieprzerwanie do 1945 r. Po II wojnie św. popadł w ruinę. To smutne rezultaty wojennej zawieruchy. Teren dookoła pokryty jest bluszczem, wkraczam tam jak do zaczarowanego ogrodu aby z bliska przyjrzeć się zrujnowanemu zabytkowi a Dawid robi zdjęcia.
Ruiny w Pargowie © Agnes
W sąsiedztwie, ale już po drugiej stronie granicy znajduje się wieś Staffelde. Tu Dawid pokazuje mi kolejną historyczną ciekawostkę - prehistoryczny kamienny kurhan. To  rodzaj mogiły w kształcie kopca o kształcie stożkowatym lub zbliżonym do półkolistego, z elementami drewnianymi, drewniano-kamiennymi lub kamiennymi, w którym znajduje się komora grobowa z pochówkiem szkieletowym lub ciałopalnym. Chcę pamiątkowe zdjęcie. I mam:
Kamienny kurhan w Staffelde © Agnes
Dojechaliśmy do mostu w Mescherin a stąd prosta droga do Gryfina i pizzy! Ale nie ma to tamto. Jeszcze zaliczamy wieżę widokową o nazwie "Lecący żuraw", z której rozciąga się malowniczy widok na lasy i rozlewiska Odry. Odczuwam lęk przestrzeni i wysokości, wieża jest naprawdę wysoka. Ale jest pięknie...
Na wieży widokowej © Agnes
No to jadymy do tej pizzerii. Droga nieznośnie się dłuży... Mijamy drugi most i wjeżdżamy do Gryfina.
Chwalę Dawida, że jest zawsze taki zorganizowany i przed wycieczką zaplanował ucztę w jednej z gryfińskich pizzerii. Jeszcze próbuję się przekomarzać co do wielkości pizzy, ale ustalamy (wspólnie??!! ;) że zamawiamy średnią. Pizza jest... przepyszna!!! Polecamy więc wszystkim Pizzerię "Na Deptaku". Przy okazji podziwiamy budowlę kościoła na rynku, jest naprawdę imponujący.
Pizza "Na Deptaku" © Agnes
Po małym obżarstwie wyruszamy w drogę powrotną aby dojechać do Mescherin. To urocza miejscowość, podziwiamy domeczki i piękne zadbane ogródeczki, klombiki, ozdoby i ogólny schludny wygląd posesji i ład. No tak, Ordnung muss sein ;)
Droga wije się przez pola, już w zeszłym roku pokonywaliśmy ją wspólnie w 30 stopniowym upale. Dawid pragnie uchwycić to piękno nas otaczające a ja wsłuchuję się w beczenie owieczek na niedalekim wzgórzu. Śmieszy mnie to, brzmi to wesoło i radośnie a Dawid patrzy na mnie z czułością...
Droga powrotna do domu © Agnes
W drodze powrotnej zaczyna znów padać i to dość mocno. Ale z uśmiechem na twarzy pokonuję kolejne kilometry. Zbliżamy się do autka. Czuję zmęczenie, ale takie pozytywne, kolejna wycieczka z moim Dawidkiem udana, pomimo pogody w kratkę...


Po drugiej stronie granicy

Niedziela, 20 marca 2016 · Komentarze(6)
Kategoria Niemcy
Uczestnicy
Nastała sobota. Z początku nic nie zapowiadało słoneczka, było nawet dość chłodno, ale z czasem zza chmur wyjrzało słońce. Hurra!! Na dziś mamy zaplanowaną wyprawę rowerową z Dawidkiem! Nareszcie! 
Najpierw musiałam spełnić jeden poranny sobotni  obowiązek, a potem już przez 11.00 byłam gotowa na rower. Dawid przyjechał po mnie, zapakowaliśmy rowery, pyszne bułeczki z rybką i dodatkami (to nasza namiastka "fishbuły", ale równie smaczna), herbatkę w termosie i wyruszyliśmy do Blankensee. Mimo słońca było dość chłodno, ubraliśmy się na cebulki, Dawid ma nawet taką fajną czapeczkę rowerową, w której wygląda jak nuncjusz papieski i zawsze się z tego śmiejemy jak ją zakłada. Ja czapki nie miałam, ale wzięłam sobie taką chustę na szyję i wymyśliłam sobie patent, aby mi nie było zimno w głowę i uszy. Bo nic tak nie psuje komfortu jazdy jak ból ucha od wiatru i chłód w głowę. Poniżej mój wynalazek, który bardzo spodobał się Dawidowi ;)
Ja i moja moda rowerowa © Agnes
Byłam trochę zmęczona po porannym gruntownym sprzątaniu ale gdy tylko wsiadłam na rower i zaczęłam pedałować, całe zmęczenie uszło. Wspaniale rower pracuje po zimowym serwisowaniu. 
Jedziemy. Znów mijamy znajome miejsca, tak dawno nie widziane. Widoki w Meklemburgii są naprawdę piękne. O każdej porze roku. Narazie mijamy ścierniska i pola zaorane, za kilka tygodni wzejdzie zboże i wszędobylska kukurydza, drzewa będą zielone, będzie pięknie... Na polu goszczą się żurawie, gdzieś dalej widać umykające sarny. Delektujemy się takimi chwilami i widokami.
Pampsee © Agnes
W miejscowości Rotenklempenow robimy postój. Na naszej ławeczce pod daszkiem. Mówię Dawidowi, że mamy "nasze" miejsca. To tak cieszy. Pijemy herbatkę, jemy bułeczki z rybą i trzaskamy sobie fotki. Jest cicho, wokół żywego ducha i tylko My i nasze rowery jak wierne rumaki czekają, aż popedałujemy dalej. No to jedziemy...
Kolejne miejsce postoju to Loecknitz. Już byliśmy tam nieraz. I nagle... mam niebywałą okazję przetestować kask na mojej głowie. Czy jest lepszy od berecika. Chcąc wjechać na drogę rowerową wyodrębnioną z chodnika, źle obliczam trajektorię trasy i robię wspaniałego fikoła z rowerem i lecę jak długa. No nie o to mi chodziło. Jęczę z bólu, Dawid podnosi ze mnie rower i martwi się o mój bark. Na szczęście i kask okazał się godny berecika, bark cały ale kolano strasznie boli. Na jednej i drugiej nodze robią się dwa duże krwiaki. Po za tym żadnych obrażeń. Nawet rower nie ucierpiał. Powoli gramolę się na rower i pomimo stłuczenia kolan jadę dalej. Podczas jazdy nie bolą. Ufff...
W znajomym Netto zaopatrujemy się w piwo (bo w Niemczech jest dozwolone podczas jazdy na rowerze) i znów pomykamy w nasze miejsce, tj. nad jezioro, gdzie odpoczywamy i popijamy złoty płyn. Lekko kuśtykam, kolano boli, gdy się zastanie. Pokazuję Dawidowi moje krwawe rany ;)
Jezioro,Loecknitz © Agnes

Odpoczynek na łódce © Agnes
Dawid i piffko © Agnes
Czas wracać w stronę auta. Przed nami jakieś 10 km. Wracamy trasą urozmaiconą w liczne pagórki, więc raz pniemy się w górę a raz szybko pędzimy w dół. Ale przed nami jeszcze jedno miejsce, gdzie już byliśmy w zeszłym roku. To wieś Gorkow, gdzie czas się zatrzymał w miejscu dwa wieki temu. Pędzimy do naszych znajomych świnek, ale jestem zawiedziona. Nie ma ani jednej... Zjedzone??? Za to są kozy, które z początku zaciekawione moją osobą, zaraz gdzieś obie idą. Szkoda. Za to miłe kotki podchodzą do nas. Dawid kotków nie lubi a ja bardzo. Mruczą sobie, gdy je głaszczę i drapię za uszkiem. Hmm, znam kogoś kto też tak mruczy z zadowolenia ;)
W Gorkow © Agnes

Kotki w Gorkow © Agnes
Trzeba jechać dalej. Dawid jeszcze musi iść do pracy. Dojeżdżamy do auta, pakujemy rowery do środka i pozytywnie zmęczeni, wspominając dzisiejszy dzień, wracamy do Polic. To był NASZ dzień, tylko NASZ...

W nieznane...

Sobota, 10 października 2015 · Komentarze(4)
Kategoria Niemcy
Uczestnicy
Poprzedni tydzień spędziłam w Niemczech, a dokładnie w Leverkusen u rodziny Dawida. W tej części Niemiec, a konkretnie w Westfalii jeszcze nie byłam, więc okolica było dla mnie całkowicie nieznana. Miasto inne niż Police, zupełnie inne niż Szczecin, więc ciekawiło mnie bardzo. Zawsze to nowe kąty, ludzie, architektura. Leverkusen to znane na całym świecie miasto przemysłowe, z którego wywodzi się międzynarodowy koncern chemiczno-farmaceutyczny Bayer AG. Ale Leverkusen to znacznie więcej – to miasto, w którym można doskonale wypocząć, pięknie położone u podnóża Bergisches Land, miasto, w którym wielkomiejska atmosfera tętniącej życiem metropolii przeplata się z małomiasteczkową sielanką.
Nie zabrałam swojego roweru, siostra Dawida użyczyła mi swój bicykl. Jechało się na nim niezwykle przyjemnie, miał 7 przerzutek, bardziej miękkie siodełko i wyżej kierownicę niż ma mój rower. 
No to jedziemy. W planach jest Zamek Morsbroich w którym chętnie ślubują młode pary. Akurat była sobota, więc wszędzie pozowały do zdjęć pary młode. Doskonałym elementem dekoracji do pamiątkowych zdjęć była fontanna vis a vis budynku.
W Morsbroich, pięknym pałacu myśliwskim oddalonym zaledwie kilometr od centrum miasta, mieści się także Miejskie Muzeum Sztuki Współczesnej (Städtisches Museum für Moderne Kunst). Jego zbiory obejmują ponad 400 dzieł z zakresu malarstwa i sztuk plastycznych oraz około 5000 grafik. Ekspozycje czasowe są poświęcone takim twórcom, jak Josef Beuys, Gerhard Richter, Andy Warhol, Günther Uecker czy Yves Klein. Ogród Japoński (Japanischer Garten) przy pałacu jest o każdej porze roku oazą spokoju i piękna dla każdego. Podobno niektórzy przyjeżdżają do Leverkusen właśnie ze względu na Ogród Japoński – jest tak piękny.
Przed zamkiem Morsbroich © Agnes
Gdy stwierdziliśmy, że w naszych strojach rowerowych nie bardzo pasujemy do otaczającego nas eleganckiego towarzystwa, zaproponowałam, że może zwiedzimy park, ale Dawid stwierdził, że woli jeździć po mieście. No to wsiadamy na rowery i jedziemy dalej przed siebie.
Fantastyczne jest to, że wszędzie są drogi dla rowerów. Czuję się bezpiecznie, mogąc przez miasto jechać na rowerze, większość drogi jest wydzielona z chodnika dla pieszych.
Mijamy znany stadion BayArena i choć nie jestem jakimś wielkim kibicem piłki nożnej ale zdjęcie przed stadionem niemieckiego klubu piłkarskiego Bayern Leverkusen założonego w 1904 r. uważam za obowiązkowe ;)
BayArena © Agnes
Jedziemy też obok Calevornii, fantastycznego kompleksu basenowego. Tam, dzień wcześniej zażywałam kąpieli w solance, jakuzzi i nawet kilka razy zjechałam dłuuugaśną zjeżdżalnią, mając serce w żołądku :))
Po drodze zatrzymujemy się przy markecie tureckim Antalya Markt. Zostaję z rowerami przed sklepem, a Dawid znika na dobrych kilkanaście minut ale wraca z miną kota, który spił słodką śmietankę. W ręce dumnie niesie dwa pudełka tureckiej herbaty i przyprawę do potraw, niedostępną raczej w Polsce. Wszystkim się ze mną podzielił. 
Jedziemy jeszcze kolejne kilometry i dojeżdżamy do Grossen Silbersee, jeziora z trawiastą i piaszczystą plażyczką i ławeczkami. O tej porze roku, plaża jest opustoszała, ale już sobie wyobraziłam, jak latem mieszkańcy Leverkusen spędzają tu wolny czas. Zatęskniłam za latem...
Nad Wielkim Srebrnym Jeziorem © Agnes
I wracamy. Jedziemy w stronę dworca kolejowego w Opladen i znów odkrywamy, jak różnorodna jest architektura miasta. Nie tylko same bloki.
Na jednej z ulic Leverkusen © Agnes
W domu, w którym goszczę się, trzeba zrobić obiad bo zbliża się pora obiadowa. A po drodze robimy zakupy w Aldi, tzn. ja znów czekam na Dawida przed sklepem, pilnując rowerów. Obserwuję sobie w tym czasie ludzi wchodzących i wychodzących ze sklepu. Ciekawa różnorodność etniczna. 
I koniec wyprawy. A jutro niedziela, powrót do domu i obowiązków...
Trasa

Pożegnanie lata i przywitanie się ze społecznością bikestats

Niedziela, 20 września 2015 · Komentarze(14)
Kategoria Niemcy
Uczestnicy
Witam, mam na imię Aga, Dawid (davidbaluch) namówił mnie na prowadzenie bloga, więc jestem. Z przyjemnością podzielę się swoimi wrażeniami z wycieczek i mam nadzieję, że poznam tu wiele fajnych ludzi.
Nastała upragniona sobota. Od kilku dni planowaliśmy z Dawidem kolejną wycieczkę rowerową; pod znakiem zapytania tylko było, czy będzie to znów piękna Meklemburgia czy okolice Szczecina, które także uważam za bardzo ciekawe. Dawid jest zawsze pomysłowy i obmyśla interesujące trasy, nigdy jeszcze żadna trasa mnie nie zanudziła.
Rano w sobotę dość wcześnie wstaliśmy i szykowaliśmy się do wyjazdu, tzn. Dawid siedział a ja latałam po mieszkaniu szykując się. Jak to zwykle z kobietami bywa. Jeszcze pierwszy spacerek wokół domu z psem i jedziemy po nasze rowery do garażu. Postanowiliśmy pojechać samochodem do Löcknitz a stamtąd dopiero rozpocząć wyprawę. Chciałam robić dziś za kierowcę, bo przyznam szczerze, ostatnio rzadko siadam za kółkiem. I oczywiście widzę u siebie małe uwstecznienie jako kierowca, Dawid delikatnie pokazuje moje błędy, ale w końcu szczęśliwie dojechaliśmy. Po drodze na granicy minęliśmy kontrolę, uchodźców nie widać, jest spokojnie.
Z Löckniitz wyruszyliśmy dwoma kółkami w stronę wsi Gorkow. Wieś nietypowa dla niemieckiego landu, wygląda na to, że czas się w niej zatrzymał na XIX lub początkach XX wieku. Stare domostwa o zabudowie ryglowej lub z cegły, na środku zamknięty kościół, w pobliżu drewniana dzwonnica i ani żywego ducha. Skręciliśmy a tam... gospodarstwo w którym z szopy ciekawie wyglądają dwie kózki, wesoło chrumka maciora. Chyba cieszą się na gości, pewnie rzadko ktoś zagląda do tej wsi.
W Gorkow © Agnes
Obok za ogrodzeniem wesoły chlewik z bajorkami i mnóstwo świnek o śmiesznych różowych ryjkach i ogromnych uszyskach. Taka chyba odmiana. Radośnie podbiegały do nas i dawały dyla na widok aparatu Dawida. Prześmiesznie to wyglądało, śmiałam się w głos, wołałam z powrotem prosiaki, które ciągle do nas podchodziły i z powrotem uciekały w stronę wejścia do chlewu. Ktoś spoglądał na nas niespokojnie z okna domu, pewnie właściciel ale nam nie chodziło o szyneczkę, te zwierzaki wyglądały tak pociesznie, że chyba nie tknę więcej wieprzowiny. Można tak było stać i stać i słać całuski w okrągłe ryjki ale czas jechać dalej.
Wyrośnięta świnka Babe © Agnes
Po opuszczeniu chlewika zawitaliśmy do Krugsdorf, naszego ulubionego jeziora, gdzie jeszcze niedawno chlapaliśmy się w czyściutkiej wodzie. Dziś bez kąpielówek i bikini, zatem siadamy pod daszkiem, zachwycamy się ciszą i pałaszujemy bułki popijając pepsi i piwkiem. Najedzeni jedziemy dalej "durch den Wald" i obieramy kierunek Pasewalk. Tam Dawid obmyślił kolejne atrakcje w postaci ciekawych zabytków, wież kiedyś broniących miasta, kilka kościołów. Na mnie duże wrażenie zrobił St. Spirytus Hospital, który obecnie jest domem opieki dla starszych ludzi. Dawida z kolei zachwyciła wieża Kiek in de Mark, ale ciekawą historię tej wieży opisze Dawid, ja mu w paradę nie wchodzę.
Zwiedzamy główny rynek w Pasewalku, tam rundkę wokół robi Dawid a ja go nagrywam. Pasewalk to bardzo ładne miasto, warto zobaczyć centrum, większości pewnie kojarzy się z zakupami i odkrytą pływalnią. Ja dziś poznałam piękne zakątki tego miasta.
Czas trochę goni, więc wyjeżdżamy za rogatki, jedziemy wzdłuż muru obronnego i przypominamy sobie urocze Templin, które zwiedziliśmy wczesną wiosną, jeszcze nie na rowerach.
Rynek w Pasewalku © Agnes
Potem ruszamy dalej. Droga czasami przypomina rajd Paris-Roubaix, kocie łby to prawdziwe wyzwanie. Trzęsą się rowery, trzęsie się łza na rzęsie ;) Dajemy radę, bo obok jest wąska ścieżka. Podziwiamy jeszcze letni krajobraz, aż żal myśleć, że nadchodzi jesień i chłodne dni. Drzewa jeszcze liściaste, kwiatki na polu a dookoła nas pola kukurydzy. Jeszcze kilka miesięcy temu niskie teraz sięgają ponad nasze głowy.
Kocie łby, prawdziwe wyzwanie © Agnes
Dziecko kukurydzy © Agnes
Niesamowicie się zrobiło, gdy wjechaliśmy na farmę wiatrową. Wszędzie górują nad nimi ogromne wiatraki, dumnie sięgają chmur i cichutko szumią. Oboje z Dawidem mamy makabryczne wizje dotyczące ogromnych śmigieł, więc uciekamy ale widoki są piękne.
Ponieważ trasa wycieczki jest nowością dla nas obojga, nie wiemy ile jeszcze mamy do mety. Ale jedziemy utwardzoną drogą przez las, czasem teren jest na wzniesieniu, więc mamy trochę survivalu, żeby nie było monotonnie. Zatrzymujemy się jeszcze na pyszne jabłka z niczyjego drzewa, są soczyste i kruche. Spoglądam z nadzieją na sakwy przy rowerze Dawida ale daję za wygraną, pakuję tam tylko dwa jabłka. A chciałoby się wziąć z kilka kilogramów...
Pyszne jabłka z niemieckiego drzewa © Agnes
Docieramy do celu, Dawidowi brakuje do 46 km kilku metrów a mi tyle samo do 45 km. Robimy więc kilka okrążeń wokół auta aby nabić brakujące metry. Przy okazji napotykamy wystawkę i z ogromu rupieci wybieram sobie piękne niebieskie porcelitowe pudełko na kawę oraz gazetnik.
Czas wracać do domu. Tym razem kieruje Dawid a ja odpoczywam obok zajadając niemieckiego precla kupionego w polskim Lidlu ;) Można i tak... Wycieczka niezwykle udana... Zapraszam na blog davidbaluch, ciekawie napisany ze zdjęciami i filmikiem.
Nasza trasa