Wpisy archiwalne w kategorii

Police

Dystans całkowity:75.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:07:33
Średnia prędkość:16.48 km/h
Maksymalna prędkość:28.00 km/h
Suma kalorii:2169 kcal
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:18.75 km i 1h 30m
Więcej statystyk

Wiosna, wiosna ach to ty...

Niedziela, 28 lutego 2016 · Komentarze(5)
Kategoria Police
Uczestnicy
Prawdopodobnie nadchodzi wiosna... W piękną słoneczną sobotę wybrałam się więc na rower. Rower... po serwisowaniu, śmiga jak pszczółka. Cichutko, jak nowy. Jestem zadowolona. Do tego na głowie, piękny kask rowerowy. Prezent od Dawida ;) Teraz czuję się jak rasowa cyklistka. 
Obieram kierunek na Zakłady Chemiczne. Jestem dość ciepło ubrana, w dodatku świeci słońce i jet naprawdę bardzo przyjemnie. Pedałuję sobie raźno i cieszę się z życia. Po drodze mijam liczne krzewy, drzewa, jeszcze bezlistne, jeszcze zimowe, ale już na jednym zauważyłam liczne zielone pąki, a na innych tzw. "bazie kotki". Zachwycam się tym widokiem, bo to już oznaki prawdziwej wiosny! Cieszę się, bo dni coraz dłuższe i będzie coraz cieplej. A co za tym idzie, więcej wycieczek rowerowych!
Zielone pączki na drzewach © Agnes
Dziś ta moja jest samotna, niejednokrotnie chcieliśmy z Dawidem pojeździć razem, bo albo padał deszcz, albo praca stała na przeszkodzie. Pola zaczynają się delikatnie zielenić, bacznie obserwuję przyrodę, czy faktycznie budzi się do życia.
Dojechałam do Pomnika Ofiar Faszyzmu 1939-1945 w Trzeszczynie. Trzeszczyn jest to wieś o rodowodzie średniowiecznym, pierwsze wzmianki o jej powstaniu pochodzą z 1276 r., od końca XIII w. należała ona do klasztoru w Tatyni, natomiast w wieku XIV przeszła w prywatne ręce. Na początku XVII w. wieś doszczętnie zniszczył wielki pożar. W 1938 r. jeszcze przed wybuchem II wojny światowej w Trzeszczynie zaczęto budować obóz dla przymusowych robotników fabryki benzyny Hydrierwerke Pölitz, tam podczas wojny zmarło ok. 13 000 osób z powodu wycieńczenia, ciężkiej pracy i chorób lub po prostu zostało zamordowanych. Dla upamiętnienia tych ofiar w 1967 r. odsłonięto Pomnik Ofiar Faszyzmu na Ziemi Polickiej, którego autorem jest Mieczysław Welter.
Pomnik Ofiar Faszyzmu w Trzeszczynie 1939 1945 © Agnes
Pomnik jest w znacznym stopniu zniszczony przez erozję i wpływ kwasów z pobliskiego kombinatu. Odnowienie byłoby wskazane, lecz autor dzieła zapewne jest już w słusznym wieku, a prawa autorskie jeszcze nie wygasły. Samodzielnie podjęcie decyzji o rewitalizacji jest więc niemożliwe. Postaci są symbolem tragicznych czasów, teraz, nadszarpnięte zębem czasu, prezentują się jeszcze smutniej.
Powoli wracam do domu. Ale na ulicy Tanowskiej, jeszcze mały uskok w las i szybciutko znajduję się na ulicy Wróblewskiego. Na osiedlu, na którym mieszkałam 11 lat. Mam sentyment do tego miejsca. Mijam szkołę podstawową, którą mile wspominam i już Siedlecką pędzę do domu... Zadowolona i pełna endorfin...
A dziś, w niedzielę, znów ta sama trasa. Ale jakże przyjemniej, bo z moim towarzyszem Dawidem. Razem zawsze przyjemnie, nawet jeśli trasa nudna. Bo z Dawidem nudno nie jest. Jedziemy obok Zakładów Chemicznych. Dawid zauważa tablicę upamiętniającą 40 lecie odzyskania ziem, na co reaguje emocjonalnie, tłumacząc, że te ziemie przed wojną nigdy nie były polskie. Więc to nie odzyskanie a zdobycie.
Przy Zakładach Chemicznych "Grupa Azoty" © Agnes
Jadąc dalej, na polu zauważamy żurawie. Pięknie kroczą, dopóki Dawid nie chce im zdjęcia z bliska zrobić. Skrada się po cichu, choć mu podpowiadam, żeby raczej podchodził na czworaka. Nie chce. I rezultat jest taki, że żurawie z wielkim krzykiem odlatują na skraj lasu. Ale jakieś zdjęcie udało się zrobić.
Gdzieś w polu 

Jedziemy dalej. Znów postój przy pomniku w Trzeszczynie, Dawid strzela fotki a ja częstuję gorącą herbatą z termosu. Jest już po 16.00, robi się chłodniej ale herbata przyjemnie rozgrzewa i chłód nam niestraszny. 
Gorąca herbatka © Agnes
Pedałujemy raźno pod mój dom, Dawid pakuje rower do auta i odjeżdża do domu a ja pędzę z rowerem do siebie. Cieszę się, że udało nam się troszkę pojeździć. 
Nasz trasa



Nocny Rajd z Pochodniami

Piątek, 5 lutego 2016 · Komentarze(2)
Kategoria Police
Witajcie! Chciałabym dziś opisać rajd pieszy choć zorganizowany przez Policki Klub Cyklistów "SAMARAMA". Tym razem klub wybrał się na pieszą wędrówkę późnym wieczorem po polickich kniejach. Niesamowita przygoda, zwłaszcza dla moich synów: 13letniego Arkadiusza i 8 letniego Jakuba. 
My na zbiórce © Agnes
Godz. 19.00. Zbieramy się w umówionym miejscu. Jest nas spora grupa, także dzieci. Niektórzy zaopatrzeni w latarki, inni zdecydowali się na pochodnie. My też. Wiesław Gaweł, organizator wyprawy dał znać by odpalić pochodnie i ruszamy w stronę ciemnego lasu...
Prowadzi nas przewodnik z latarką, którego ledwo widać, towarzyszy mu sympatyczny piesek. Nasze pochodnie płoną jak szalone, to nie są zwykłe ogrodowe pochodnie bambusowe lecz prawdziwe, ręcznie robione. To prezent od Dawida, który niestety nie mógł być  nami na rajdzie, ponieważ wyjechał z synkiem do Leverkusen, do swojej siostry.
Idziemy dziarskim krokiem wzdłuż strumyka, dookoła nic kompletnie nie widać, patrzymy pod nogi, by nie "wyrżnąć orła" na wystających korzeniach. W tle słychać rozmowy, niestety, nikt  nie chciał śpiewać ;)
Arek i Kuba z pochodniami © Agnes
Moje chłopaki odważnie wędrują za mną i niczego się nie boją. A las nocą wygląda naprawdę tajemniczo i trochę groźnie; nie chciałabym się w nim znaleźć sama. Kuba straszy Arka Slenderem, ja sobie przypominam Blair Witch Project. Brrrr, lepiej nie myśleć o horrorach w takim miejscu. Ale fajnie jest. 
Pierwszy przystanek jest pod Dębem Samotnik. To dąb na rozdrożu dróg, rosnący jako jedyny (stąd nazwa) na południowo-wschodnim skraju Polany Siedlickiej w Puszczy Wkrzańskiej, przy szlaku czerwonym. Na drzewie tym znajduje się kapliczka.
Pan Gaweł opowiedział ciekawą legendę związaną z tym drzewem, o tej porze dnia raczej makabryczną bo o wisielcu, który zakończył swoje życie z powodu nieszczęśliwej miłości. Powiesił się na długiej lince, więc gdy go w końcu odnaleziono, był do połowy zjedzony przez dziki. 
Kapliczka na tym dębie wisi już druga. Pierwszą zniszczyli wandale. Pamiętam, gdy na rowerach przyjechaliśmy z Dawidem w to miejsce i odpoczywaliśmy na ławeczce pod dębem.
Uczestnicy rajdu © Agnes
Ruszamy dalej. Schodzimy wąwozem w dół szlaku, musimy przeskoczyć wąski strumyk, nazywany Grzybnicą. Co prawda teren jest grząski, ale każdemu udaje się bez przeszkód przeskoczyć. Ruszamy dalej Doliną Grzybnicy. Z naszej prawej strony ciemna przepaść, w dole szumi woda. W dzień teren wygląda fantastycznie, zwłaszcza wiosną, a teraz wieczorem, gdy jest ciemno, to widać tylko czarną otchłań. Poznaję trasę, po której jeździłam z Dawidem na rowerach, na tych wystających kamieniach przewróciłam się i złamałam błotnik. To był wtedy survival!
Wreszcie dochodzimy do jezdni przecinającej las i czekamy aż przejadą auta abyśmy mogli przejść. Traf chciał, że jechał radiowóz i zablokował ruch aut abyśmy mogli swobodnie przejść. Fajny gest, tym bardziej, że nie przechodziliśmy po pasach.
Dochodzimy do kolejnego ciekawego miejsca, wzdłuż Strugi Przęsocińskiej. Zatrzymujemy się na drewnianym mostku, przez który niegdyś można było dość do nieistniejącej już dziś restauracji Komarzy Młyn (Mückenmühle). Mścięcino, przed II Wojną Światową pełniło rolę miejscowości rekreacyjnej ze stosowną bazą dla turystów i kuracjuszy. Sprzyjała temu zwłaszcza dogodna lokalizacja kolei, która dowoziła złaknionych atrakcji mieszkańców Szczecina wprost do wrót parku. Po wojnie nic z tego nie pozostało, po Komarzym Młynie pozostały jedynie gruzy...
Dochodzimy wreszcie do samego Mścięcina, które dawniej były odrębną od Polic miejscowością zabudowaną licznymi willami. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy dwóch kamieniach pomnikach; jeden znajduje się w miejscu nekropolii, liczącej kiedyś nawet 400 mogił, drugi stoi w miejscu kościoła o zabudowie szachulcowej, po którym dziś nie został żaden ślad. W końcu, ulicą Dębową dochodzimy do przystani Stowarzyszenia "Łarpia" a tam czeka na nas płonące ognisko. 
Ognisko © Agnes
Nie ma to jak pieczona (nawet nazbyt przypieczona) kiełbaska w bułce i łyk gorącej herbaty z termosa...
Zajadamy się kiełbaskami © Agnes
Po 22.00 wróciłam z chłopcami do domu. Zmęczeni ale bardzo zadowoleni. Dziękujemy Dawidku za pochodnie, wypaliliśmy wszystkie sześć...

Czerwony październik

Sobota, 31 października 2015 · Komentarze(5)
Kategoria Police
Dziś ostatni dzień października. Jest pięknie, ciepło i bardzo słonecznie. A ponieważ sobota, nie zastanawiałam się długo, tylko zaraz po zakupach wskoczyłam na mój rower. Nie myślałam nad trasą, jechałam jak mnie koła powiozą. Ruch na ulicy wzmożony, w końcu jutro święto. Mijałam ludzi spieszących na pobliski cmentarz, często używając dzwonka bo, pomimo, że to droga dla pieszych i rowerów, piesi przywłaszczyli sobie dziś każdy centymetr chodnika. 
Minęłam wjazd na cmentarz przy ul. Tanowskiej i pomknęłam dalej. Dziś minęło mnie kilku rowerzystów, w końcu grzech nie skorzystać z tak cudownej aury. 
Jadąc sobie raz szybciej, raz całkiem niespiesznie, rozmyślałam o tym i o owym... Kiedy poczułam lekkie zmęczenie w nogach i ten wiatr we włosach, nic mi do szczęścia dziś nie było potrzebne. Czułam się wolna, szczęśliwa... Podziwiałam widoki, puste zaorane pola, kolorowe drzewa. Barwy czerwone, brązowe, żółte. Już niedługo wszystkie liście spadną i krajobraz zrobi się smutny. Ale jeszcze cieszy oczy. I ten zapach... Zapach jesieni... Szkoda, że nie można w blogu możliwości umieszczenia tych jesiennych zapachów. Wracałam przez Trzeszczyn, ale pomyślałam sobie, że może przejadę sobie lasem, inaczej niż zwykle. W lesie cichutko, minął mnie jedynie jakiś lekko zawiany człowiek. Niegroźny, nawet nie zwrócił na mnie uwagi. I dobrze. W końcu dziś Halloween, ale strasznie nie jest ;)
Leśna droga © Agnes
Moja trasa znów prowadziła obok cmentarza, ale tym razem w lesie. Nawet tam ruch, samochody wjeżdżają, kwitnie handel zniczami i kwiatami, kręcą się przy bramach ludzie, w pewnym momencie poczułam się jak intruz. Ale jechałam dalej, a za płotem ludzie przy grobach swoich bliskich. Dni zadumy nad przemijaniem życia, wspomnień... Skręciłam w leśną drogę i powróciły moje wspomnienia. Piękna droga otoczona równiutko posadzonymi drzewami buczyny, tam w latach podstawówki odbywały się biegi w ramach lekcji wychowania fizycznego.
Leśny dukt © Agnes
Niedaleko jest moja szkoła podstawowa, niedaleko też blok, w którym kiedyś mieszkałam z rodzicami i bratem. To były fajne czasy. Nie było gimnazjów, dzieci były inne. Podwórka pełne dzieci, często bawiliśmy się w tym lasku.
Wracałam przez osiedle, na którym spędziłam część swojego dzieciństwa i dalej wskoczyłam znów na drogę dla rowerów aby dojechać do dzieci. Obiad trzeba zrobić dla moich głodomorków. A jaka radość, że jednak w końcu, pomimo licznych obowiązków, udało mi się pojeździć na rowerze. Szkoda tylko, że samotnie...
Moja trasa

Zdążyć przed zmrokiem

Sobota, 26 września 2015 · Komentarze(3)
Kategoria Police
Nie musiałam czekać do niedzieli, żeby znów pojeździć na rowerze. Dawid po pracy przyjechał do mnie ale ponieważ było już późne popołudnie, daleko nie chcieliśmy jechać. Śmiać się nam chciało, bo obraliśmy dość nudną i oklepaną trasę, do Bartoszewa na herbatkę i z powrotem przez Tanowo do Polic. Niedaleko więc, ale każdy przejechany kilometr cieszy nas i ten rosnący poziom endorfin ;) 
Tempo narzuciliśmy sobie dość szybkie, ok. 25 km na godzinę, pedałowało się raźnie a przy okazji rozmawialiśmy sobie o różnych sprawach. Dojechaliśmy do Bartoszewa i tam zamówiliśmy pyszną herbatkę z cytryną. Popołudnia robią się już dość chłodne, przymierzam się do czegoś cieplejszego na trasy, czerwona "kufaja" nie chroni ramion przed zimnem ;)
Pyszna herbata z cytryną, © Agnes
Mały melanż przed powrotem © Agnes
Po herbatce wracamy do Polic, drogą przez las. Mroczno. Testujemy nasze lampki tylne i przednie, dają po oczach dość mocno, Dawid ma z tyłu istną dyskotekę ;) Pędzimy przez las, pytam tylko czy płoszymy leśną zwierzynę czy raczej przyciągamy. Z ulgą słyszę: płoszymy. 
Jest już dość ciemno, jeden samotny rowerzysta mija nas a poza tym już nikogo nie widać na DDRce. Tylko my.
Po takiej fajnej przejażdżce przyjemnie usiąść na kanapie i obejrzeć dobry film.

W promieniach słońca

Czwartek, 24 września 2015 · Komentarze(9)
Kategoria Police
Dziś postanowiłam się trochę rozruszać, a nie ma nic dla mnie przyjemniejszego niż jazda na rowerze. Miałam zamiar pojeździć z młodszą latoroślą, ale gdzieś wsiąkła z kolegami. Cóż, jeszcze korzystamy ze złotej jesieni, która dopiero się zaczęła i rozpieszcza nas piękną pogodą.
Tym razem wybrałam się niedaleko, w pobliżu Polic, samotnie, bo Dawid w Szczecinie. Fajniejsze są wycieczki we dwoje, dziś pedałując mogłam sobie porozmyślać o tym i o owym. 
Pojechałam w kierunku Trzeszczyna, tam skręciłam w prawo i dalej szosą pognałam przed siebie. Przede wszystkim wsłuchiwałam się w pracę przerzutek i średnio byłam zadowolona, bo przerzutki dość ciężko chodzą, przeskakują z opóźnieniem a w dodatku lekko denerwowało mnie zgrzytanie przy jeździe. Trzeba więc nastawić się na wizytę w serwisie rowerowym, wyczyścić łożyska, może coś wymienić, nasmarować. Mój rower nie jest nowy, ale dobry, z wyższej półki. Przywieziony z Norwegii długo stał samotnie nieużywany, bo jakoś nie miałam z kim jeździć, nie było towarzysza. Dawid zaszczepił we mnie bakcyla rowerowego, razem zrobiliśmy trochę kilometrów i zakochałam się. Za każdym razem z radością przyjmuję propozycję Dave'a na wspólny wypad po Szczecinie czy Niemczech. Jak wiecie z jego blogów, Dawid z chęcią zajął się moim rowerem, dużo przy nim zrobił, wymienił klocki hamulcowe, oponę w tylnym kole, poczyścił łożyska, zainwestował w licznik, światełka, bidon. Od tej pory rower prezentuje się naprawdę dobrze. W dodatku jest bardzo lekki. Jeszcze tylko troszeczkę trzeba go dopieścić aby długo mi posłużył. 
Mój żółty rower © Agnes
Jadę więc. Słońce zachodzi, ostatnie promienie ogrzewają mnie i oświetlają drogę.
Zachód słońca © Agnes
Mija mnie niewiele samochodów; tu, gdzie jadę ruch jest niewielki. Mijam Zakłady Chemiczne, ścieżka rowerowa dość stara i wysłużona ale jest. Wiem, że nie zrobię dużo kilometrów, ale fajnie, że chociaż dyszkę. I zrobiło się ponad 12 km, przy okazji spaliłam czekoladowego wafelka ;) Ach, i moje ulubione M&Msy.
Ja z rozwianym włosem © Agnes
Trzeba wracać do domu, do dzieci. Czekają na mnie jeszcze domowe obowiązki. A w niedzielę znów na rower, tym razem już nie samotnie...